“Upiorne” atrakcje województwa świętokrzyskiego — Słowiańskie Bajduły
Autorki: Karolina Cebula i Klaudia Rząd (redaktorka radia “Fraszka”)
Legendy świętokrzyskie, przekazywane z pokolenia na pokolenie, są cennym dziedzictwem kulturowym i społecznym. Stanowią nie tylko zbiór fantastycznych opowieści, ale także ukazują historię i tradycje regionu.
Słowiańskie Bajduły umożliwiają poznanie i zgłębienie historii regionu w przystępny – i zarazem pełny emocji — sposób. Podczas magicznego, inscenizowanego spaceru, uczestnicy mogą spotkać słowiańskiego demona – Południcę, Babę Jagę, Boginię Mokosz, a także uroczą Rusałkę. Więcej o organizowanym wydarzeniu opowie Pani Jadwiga Gawior:
Karolina: Dzień dobry, jest z nami Pani Jadwiga Gawior. Na początek poprosiłabym o powiedzenie trochę na swój temat, a także o tym czym są Słowiańskie Bajduły?
Jadwiga: Dzień dobry, witam Państwa serdecznie. Nazywam się Jadwiga Gawior, jestem przewodnikiem świętokrzyskim, pracownikiem biura turystycznego Aviatour, a także twórcą atrakcji turystycznej o nazwie Słowiańskie Bajduły. Słowiańskie Bajduły mają już jakieś 6 lat, powstały w 2017 roku. To jest taki wyjątkowy, magiczny, inscenizowany spacer z pochodniami, który realizujemy na terenie województwa świętokrzyskiego. Jest on inspirowany legendami świętokrzyskimi, a także słowiańską mitologią, której wiele źródeł mamy na terenie naszego województwa.
Karolina: A jak wyglądały Pani początki jako przewodnik terenowy, także jak wyglądały początki Słowiańskich Bajduł?
Jadwiga: Przewodnikiem jestem już od wielu lat. Zaczęłam swoją przygodę, taką turystyczną, przewodnicką, jeszcze podczas studiów. Byłam na trzecim roku studiów, kiedy wpadł mi do głowy pomysł, aby zająć się pracą w turystyce. I na trzecim roku studiów poszłam do PTTK, gdzie zapisałam się na kurs turystyczny. Rok później miałam już uprawnienia, mogłam oprowadzać wtedy turystów — i tak zaczęła się moja przygoda z przewodnictwem po całym regionie świętokrzyskim. Potem zmieniłam troszeczkę miejsce zamieszkania, wyprowadziłam się do Krakowa, ale w trakcie jednak ta miłość do regionu świętokrzyskiego spowodowała, że zdecydowałam się tutaj wrócić. Wtedy już w mojej głowie pojawił się pomysł na Słowiańskie Bajduły. Co najzabawniejsze, nie powstał tutaj w naszym regionie w Górach Świętokrzyskich, ale pojawił się na Podlasiu. Tam uczestniczyłam w weselu dla mojej najbliższej rodziny i zamiast poprawin zostałam zaproszona na Szwędaczki Supraskie. To jest taki inscenizowany spacer, zwiedzanie Supraśla z zapalonymi pochodniami. W mojej głowie, będąc już wtedy przewodnikiem, zaczęło się pojawiać pytanie. Jak to możliwe, że my tutaj w regionie świętokrzyskim, owianym legendami, baśniami o czarownicach, nie mamy takich atrakcji? I tak się też założyło, że wtedy pojawiła się na rynku książka Katarzyny Bareniki Miszczuk. To był cykl Kwiat Paproci, pierwsza książka o tytule Szeptucha, gdzie ukazały się nawiązania do dawnych wierzeń słowiańskich. Połączyło mi się to wtedy w jedną całość – i w mojej głowie pojawiła się ta atrakcja, Słowiańskie Bajduły, czyli inscenizowany spacer, nawiązujący do dawnych wierzeń, do kultów pradawnych, którym oddawano cześć, na przykład na Łysej Górze w połączeniu z tą magią, baśniami o świętokrzyskich czarownicach.
Klaudia: Jeśli chodzi o te legendy, o których wcześniej Pani wspominała, to czy może Pani jakąś przytoczyć – taką, na której podstawie odbywają się takie spotkania?
Jadwiga: Myślę, że najsłynniejszą legendą jest legenda o sabacie czarownic na Łysej Górze i diabelskim kamieniu. Kiedy idę z wycieczkami, z dzieciakami, a także z dorosłymi na gołoborza, często pytają: „Proszę Pani, a czy ktoś przywiózł te wywrotki, te kupy kamieni?”. Okazuje się, że jest to wszystko sprawką czarownic. One od wieków ucztowały na szczycie Łysej Góry, dzisiaj nazywanej Świętym Krzyżem, ale kiedy powstał tam klasztor, nie były zadowolone. Miejsce poświęcone, miejsce kultu, pielgrzymki, dlatego też wraz z diabłami postanowiły to miejsce zniszczyć. Wymyśliły, że przez jaskinię Piekło, niedaleko Chęcin, wyciągną największy głaz, jaki tylko znajdą na dnie piekła i zrzucą go na klasztor na Świętym Krzyżu. Niestety plan się nie powiódł, kamień upadł na górę Klonówkę w Paśmie Masłowskim, ale diabły z czarownicami dalej drążyły i wymyślały sposoby na zniszczenie klasztoru na Świętym Krzyżu. No i wpadły na pomysł, że najlepiej będzie te kamienie z dna piekła zapakować w wielkie prześcieradło i zrzucić to wszystko na Święty Krzyż. Jak wymyśliły, tak też zrobiły. Nocą pod osłoną ciemności, zapakowały kamienie w wielkie prześcieradło i lecą w kierunku Świętego Krzyża. Niestety kur zapiał, pojawiły się pierwsze promienie słoneczne na niebie; diabły przerażone, czarownice przerażone, upuściły tę płachtę z kamieniami, które rozsypały się u podnóża Świętego Krzyża. W ten sposób powstało malownicze gołoborze, ale też, dlatego opowiada się o sabatach czarownic, zlotach na Łysej Górze. Ja słyszałam, że do tej pory się zlatują, więc dzisiejsze miejsce chrześcijańskie w niczym im nie przeszkadza.
Klaudia: Dla mnie brzmi to nieco przerażająco, dlatego jestem ciekawa, czym różnią się spotkania z dziećmi, a dorosłymi?
Jadwiga: My wolimy spotkania z dorosłymi, dlatego że możemy puścić wodzę fantazji, nie musimy się krępować, ale dostosowujemy naszą atrakcję także do odbiorcy w innym wieku – do dzieci i młodzieży. Wtedy skupiamy się bardziej na opowieściach, na legendach. Przekazujemy im też dużą porcję wiedzy, ale w bardziej taki spokojny, stonowany sposób.
Dorośli, no to wiadomo, możemy pozwolić sobie na żarty, różne uwagi, anegdoty. Wtedy też wchodzimy w taką głęboką interakcję z dorosłymi.
Karolina: Właśnie miałam zapytać, czy dzieciaki nie boją się szkarad, które uczestniczą w wydarzeniach?
Jadwiga: Tak, bo też nie wspomnieliśmy o tym, czym jest tak naprawdę ten inscenizowany spacer. My nawiązujemy do legend, do dawnych wierzeń i podczas tego spaceru z pochodniami – noc, ciemność, las, jakieś zadrzewienia, łąki – i w takim magicznym, ale też mrocznym klimacie zabieramy ludzi na spacer z opowieściami o dawnych wierzeniach, ale nie tylko o wierzeniach, opowiadamy o kulturze, o zwyczajach ludowych. Włączamy w to różne takie wątki edukacyjne. Podczas tego spaceru pojawiają się różne słowiańskie postacie.
Jest demon taki jak Południca, Rusałka, słynna Baba Jaga, a także bogini Mokosz. Zabierając dzieci, czy dorosłych, to nasz sposób przekazu dostosowujemy do wieku. Jest Południca – upiorna, straszna i wiadomo, że kiedy chcemy przestraszyć dorosłych, to będziemy to robić z większą intensywnością. Do dzieci staramy się wyjść spokojnie, bez krzyków, czy na przykład nie charakteryzujemy się tak mocno. Baba Jaga nie zakłada maski z wielkim nosem, tylko ma lekki makijaż, tak żeby nie przestraszyć dzieci; z dorosłymi pozwalamy sobie na dużo więcej.
Klaudia: A czy zdarzyły się sytuacje, kiedy dziecko lub dorosły, na tyle się przestraszyli, że trzeba było zakończyć spotkanie?
Jadwiga: Tak, zdarzyło nam się coś takiego. Zastanawiam się, czy to nie była kwestia miejsca. Może też i grupy. My z reguły już po wielu latach doświadczenia ze Słowiańskimi Bajdułami nie zabieramy na spacery dzieci młodszych niż czwarta klasa, czyli mniej więcej 12 lat. Ale zdarzyło nam się, że dzieci po prostu wzajemnie się nakręcały. Nie wynikało to z naszej gry aktorskiej czy naszego przekazywania wiedzy. Tylko ktoś sobie po prostu coś dopowiedział. Dzieci mają teraz dostęp do wielu mediów i coś im się skojarzyło, po prostu. Jedno, drugie zaczęło nakręcać i w trakcie musieliśmy przerwać, bo nastąpiła taka spirala strachu, że baliśmy się co z tego dalej wyniknie. Przy dorosłych też się zdarzało, że stopniujemy emocje. Taką pierwszą postacią, którą spotykają jest Południca. Ci ludzie, których zabieramy na spacery, nie wiedzą, co ich tam spotka. Jest noc, ciemno, zapalone pochodnie. Ja opowiadam spokojnym głosem, a tu nagle ktoś wpada, krzyczy, z sierpem, wymalowany. Jedna pani tak się przestraszyła, że kopnęła naszą południcę w brzuch.
Karolina: A w jaką postać się Pani najczęściej wciela?
Jadwiga: Ja prowadzę Słowiańskie Bajduły. Od początku do końca spotykam się z grupą w miejscu ustalonym – pod hotelem, czy w jakimś innym miejscu i wcielam się w rolę takiej słowiańskiej zielarki, która przeprowadza przez cały ten świat wierzeń, tradycji, obyczaju.
Karolina: Jak często są organizowane te wydarzenia? Czy musi się zebrać określona grupa? Czy jest to wydarzenie organizowane cyklicznie?
Jadwiga: Słowiańskie Bajduły organizujemy głównie dla grup zorganizowanych. To są grupy, które przyjeżdżają tutaj na wycieczki w Góry Świętokrzyskie, zwiedzają region, a dodatkowo, wieczorami, decydują się jeszcze na taką atrakcję. W 95% są to grupy zorganizowane. Organizujemy też eventy dla turystów indywidualnych – zaplanowaliśmy taką imprezę w Majówkę, 1 maja, razem z Winnicą Złota Wieś na Ponidziu. Stworzyliśmy pakiet Wino, Bajduły i Śpiew. Myślę, że poczuliśmy do siebie taką więź z Winnicą Złota Wieś, ale też i nasi goście, turyści wyczuli, że to będzie coś fajnego. Mamy bardzo pozytywny odbiór i dużo chętnych na tę imprezę. Staramy się robić takie eventy dla turystów indywidualnych, dopasowując je do kalendarza świąt. Nie tylko słowiańskich, takich jak np. Noc Kupały, ale dopasujemy je, np. pod Majówkę, pod Dzień Kobiet. Wymyślamy nowe scenariusze, pieśni, przyśpiewki, opowieści, które by tematem pasowały do aktualnego wydarzenia.
Karolina: Jako że zakończyliśmy niedawno okres wielkanocny, to może opowie Pani coś na temat tradycji, wierzeń związanych z obchodami Świąt Wielkanocnych? Jak to wygląda?
Jadwiga: Oczywiście, że jajka, malowane pisanki wywodzą się z tych dawnych, przedchrześcijańskich tradycji. Jajo to nie tylko symbol życia w chrześcijaństwie, ale także i symbol słowiański; kropienie się wodą, także wiąże się z takim błogosławieństwem, na szczęście. To nie tylko są zwyczaje związane z chrześcijańskimi świętami. One wszystkie w większości mają swoją tradycję i korzenie w tych dawnych wierzeniach słowiańskich. Przedchrześcijańskich, bo wierzenia słowiańskie z kolei wywodzą się z wcześniejszych wierzeń. To wszystko jest taki ciąg przyczynowo skutkowy.
Klaudia: A czy są jakieś grupy albo jednostki, które powracają właśnie w to miejsce, żeby przeżyć to jeszcze raz?
Jadwiga: Zdarzają nam się takie osoby. Mamy biura, które z nami współpracują w zasadzie od początku Słowiańskich Bajduł, kiedy one powstały na rynku świętokrzyskim. Wracają do nas z kolejnymi grupami, bo wiedzą, że jest to dobry produkt turystyczny i chętnie wracają, żeby się z nami spotkać. Są turyści indywidualni, którzy mimo tego, że raz, drugi, trzeci byli na Bajdułach, to cały czas chcą się z nami spotykać, żeby przeżyć to jeszcze raz. Mogę powiedzieć, że Słowiańskie Bajduły nigdy nie wyglądają tak samo. Zazwyczaj wplatamy w to różne wątki, różne opowieści, ale też każda grupa ma taką swoją energię. Każda grupa przekazuje nam inne wartości, inne słowa, różne anegdotki, które możemy wykorzystać, wchodząc z nimi w interakcję. I to czyni Bajduły takim produktem żywym. Za każdym razem jest to coś innego.
Karolina: W jaki sposób narodziła się nazwa Słowiańskie Bajduły?
Jadwiga: Kiedy pojawiły się Bajduły na rynku, musieliśmy wymyśleć jakąś nazwę. To taki łut szczęścia. Nazwa jest dwuczłonowa. Słowiańskie odnosi się do tematu, w jakim się obracamy, czyli do dawnych wierzeń, do kultu, do tych miejsc przedchrześcijańskich, które mamy na terenie Gór Świętokrzyskich, takich jak Łysa Góra, Góra Dobrzeszowska. Nawiązujemy do tradycji i chcemy mieć misję, może troszeczkę edukacyjną. Ale z drugiej strony mówimy słowo bajduły. Słowiańskie Bajduły. Czyli mówimy o tym, że to jest coś takiego nierealnego, baśniowego, nierzeczywistego. Z jednej strony edukujemy, chcemy więcej przekazać o naszym regionie, o tradycjach, o wierzeniach, ale z drugiej strony ubieramy to w taką baśniową otoczkę, która do końca nie jest rzeczywista. Czasem możemy nagiąć jakąś rzeczywistość, żeby pasowała do naszego scenariusza – często turyści mnie pytają, a czy tak naprawdę było? W ogóle kultura słowiańska jest trudna do opisania, bo nie zachowały nam się żadne materiały źródłowe, żebym mogła na 100% powiedzieć, że tak było naprawdę. Większość to jest domysłów naukowców. Stąd właśnie ten człon Bajduły. Jest to coś takiego wymyślonego, nierzeczywistego, dopisanego do tego produktu.
Klaudia: A jeśli chodzi o przygotowania do poszczególnych spotkań, jak długo one trwają? I jak to się różni od tego, kiedy powstały Słowiańskie Bajduły, a teraz? Czy te przygotowania są szybsze, czy jednak wyglądają tak samo?
Jadwiga: Myślę, że na pewno nabraliśmy dużej wprawy. Wiecie, to jest w ogóle zabawne, jak to wszystko wygląda. Bajduły odbywają się w nocy. Turyści sobie gdzieś tam czekają, mają imprezę, jedzą kolację w hotelu, są czyści, ładnie ubrani, zakładają buty, kurteczki. A my w tym czasie siedzimy w lesie, malujemy się, ubieramy te nasze stroje słowiańskie, wianki. I to wszystko się odbywa w konspiracji – tak, żeby nikt nas nie zobaczył, nikt się nie dowiedział. To wszystko ma być w tajemnicy, żeby oni mieli jak największą dawkę wrażeń. Jest śmiesznie, kiedy się malujemy właśnie przy zapalonej jakiejś małej latareczce, żeby dobrze wyglądać. Na pewno jest to dużo szybsze niż kilka lat temu. Mamy już bardzo zgrany zespół. Dołączyli do nas bardzo fajni ludzie z dużą wiedzą, z wieloma talentami, które wnoszą też dużo rzeczy pozytywnych. Na przykład, moja koleżanka Basia, która kiedyś śpiewała w zespole weselnym – jej piękny, donośny głos możemy wykorzystywać podczas Bajduł. To powoduje też, że Bajduły się zmieniają i dlatego ludzie chętnie potem przyjeżdżają. To jest po prostu zabawne, gdy przygotowujemy po ciemku. Często ludzie pytają czy są z nami tutaj nasi mężowie? Niemożliwe, żebyśmy my dziewczyny same w tym lesie tam siedziały i się ukrywały. Mamy też bliskie spotkania trzeciego stopnia z dzikimi zwierzętami, na przykład z dzikiem, z jakimś dzikim psem.
Klaudia: A czy zdarzyły się jakieś niebezpieczne sytuacje z dzikimi zwierzętami?
Jadwiga: Nie, niebezpieczne może nie. Przestraszyliśmy się, ale nie były to takie niebezpieczne sytuacje, które by zagrażały naszemu zdrowiu.
Klaudia: A ile osób znajduje się w zespole właśnie Słowiańskich Bajduł?
Jadwiga: Na stałe, osób, postaci, które zawsze biorą udział jest pięć. Jedna osoba się dubluje, dlatego też zawsze na Słowiańskich Bajdułach jest czterech aktorów. Pięć postaci się pojawia, ale jest to czterech aktorów.
Karolina: Jak wygląda to dublowanie się? Jedna osoba gra dwie postacie?
Jadwiga: Tak, tak. Jedna osoba gra dwie postacie – i to skrajnie różne. Jedna jest przerażająca, pojawia się z krzykiem, a druga jest taka subtelna, delikatna. Kiedy projektowałam naszą atrakcję, musiałam wziąć pod uwagę to, że w pewnym momencie te emocje sięgną zenitu, że ludzie będą przerażeni, czasami w euforii. I ostatnia postać, która się pojawia, musi te emocje wyciszyć. Dzieci, noc, one się będą kładły do łóżka, też dlatego chciałam, żeby ta ostatnia postać była taka subtelna, delikatna, żeby te wszystkie uczucia potem wyważyła, uspokoiła.
Karolina: Jak duże są grupy, które biorą udział w wydarzeniu?
Jadwiga: Standardowe grupy to właśnie takie grupy autokarowe, czyli około 40 osób. Ale dziś na przykład potwierdziłam rezerwację naszej usługi dla grupy 13 osób. Zdarzało nam się, że czarowaliśmy też dla mini-grupki 6 osób, ale mieliśmy też hardkorową grupę 80. My lubimy takie grupy do 40–45 osób, bo wtedy jesteśmy w stanie wejść z każdym w interakcję. Wszyscy nas słyszą, widzą i mogą przeżyć wszystkie emocje, które chcemy im zapewnić. Większe grupy już tego nie doświadczą. Wtedy się rozpraszają, nie słyszą. Mniejsze grupy są sympatyczne, bo wtedy możemy wejść w interakcję, opowiadamy sobie różne historyjki. Inni nam przekazują swoją wiedzę, anegdoty i to wtedy ma też taką dwuwymiarowość. Czerpiemy od siebie nawzajem.
Klaudia: A tutaj pani wspominała właśnie, że te spotkania odbywają się w nocy. A czy były jakieś specjalne życzenia, aby spotkanie odbyło się w dzień?
Jadwiga: Tak, tak. Też mamy takie grupy. To często na przykład wiąże się z czasem pracy kierowcy, który na przykład nie może wyjechać już autokarem z hotelu i podwieźć grupy w umówione miejsce. I wtedy też umawiamy się w dzień. Traci to troszeczkę na uroku, bo nie ma tej magicznej otoczki, tej ciemności, zapalonych pochodni. Ale oczywiście takie rzeczy nam się zdarzają. Takie sytuacje zdarzają się w trakcie brzydkiej pogody, kiedy pada deszcz. Wtedy umawiamy się na przykład we wiacie grillowej, w jakimś innym zadaszonym miejscu. Zdarzało nam się, że po prostu w pensjonacie – tak, na takiej sali obiadowej robiliśmy Bajduły. Zdarzało nam się, że zostaliśmy zaproszeni, aby przeprowadzić Bajduły, tylko w innej formie. Na przykład dla przedszkolaków była to forma zabawy andrzejkowej. Jesteśmy elastyczni i dopasowujemy się do naszych klientów.
Klaudia: Ile czasu trwa jedno spotkanie?
Jadwiga: Jeden spektakl trwa półtorej godziny, chociaż zdarzają się szalone grupy, które z nami tańczą i śpiewają, to do dwóch godzin przyciągamy.
Klaudia: A czy nikt nigdy się nie zgubił, jeżeli była to nawet grupa licząca 80 osób? Czy w takim popłochu, strachu, nikt nigdy się nie zgubił?
Jadwiga: Zawsze mówię mojej grupie, że może tak się zdarzyć, że nie wszyscy wrócą w komplecie. Ale jednak nie, wszyscy wrócili. Nie mieliśmy takich przygód. Chociaż powiem Wam, że nasze postacie, bardzo się wczuwają. Gdy ktoś dołącza do naszego zespołu, to po prostu przejmuje tą postać, jej cechy charakteru i łączy się z nią. A potem często przenosi wyuczone zachowania na swoje życie osobiste. Mieliśmy bardzo uroczą Rusałkę. No i z tą Rusałką nam czasem ginęli panowie. Potem wracali, ale na jakiś czas gdzieś tam byli tak otumanieni, zauroczeni jej wyglądem i opowieściami, że zawsze musieli na końcu zostać i posłuchać jeszcze.
Klaudia: Jak Pani łączy obie prace? Czy znajduje Pani czas i z której pracy czerpie Pani większą przyjemność?
Jadwiga: Powiem Wam, że moja praca jest taka wieloskładnikowa. Wszystko to dzieje się w ramach biura, dla którego pracuję. To jest biuro turystyczne Aviatour. Ja dla tego biura zajmuję się całą organizacją wycieczek, krajowych i zagranicznych. Oprócz tego sama oprowadzam wycieczki po całym regionie świętokrzyskim. No i oprócz tego mam jeszcze Słowiańskie Bajduły. Nie jest to łatwa praca, bo tych obowiązków, tych zajęć jest dużo. Ale wchodzenie w tę rolę, tej Mścisławy, bo tak się nazywa moja bohaterka, tej zielarki – kontakty z ludźmi, interakcje, one wynagradzają mi cały trud, całe zmęczenie. To jest super praca. Jak zapomnę o tym, że mam jeszcze mnóstwo maili do napisania i przygotowania mnóstwo programów, to nie robi to na mnie większego wrażenia. Świetne jest to, że można się spotykać z ludźmi, słuchać tych opowieści i patrzeć jak ta atrakcja sprawia im wielką radość. Słuchać potem podziękowań, słuchać tego, że to jest świetny produkt, że powinniśmy wszystkie dzieci ze wszystkich szkół na to zabierać, bo to jest taka dawka wiedzy o naszej kulturze i przeszłości. I to bardzo buduje, zapewnia bardzo dużą satysfakcję.
Karolina: Czy poza Słowiańskimi Bajdułami jest jakieś miejsce, w którym najbardziej lubi pani oprowadzać?
Jadwiga: Oprowadzam po całym województwie świętokrzyskim. I czy jest takie miejsce, które ja wyjątkowo lubię? Trudno mi powiedzieć, czy jest jakieś takie najbardziej ulubione, bo tych miejsc jest tak dużo. Z przyjemnością zabieram grupę do mojego rodzinnego Wąchocka – i wiecie, to też jest takie trochę bajkowe. Tutaj opowieści o czarownicach, tam znowu o sołtysach. I też można puścić wodze fantazji. Lubię też oprowadzać turystów po Sandomierzu. Tam jest mnóstwo ciekawych perełek. Lubię zabierać turystów do Oblęgorka, bo turyści, którzy zwiedzają Pałac Henryka Sienkiewicza, nie zdają sobie sprawy, że w pobliżu są piękne lessowe wąwozy, po których można spacerować. Lubię budzić to zaskoczenie w tych moich turystach, gościach.
Klaudia: W takim razie my bardzo dziękujemy Pani za wywiad. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy, może właśnie podczas takiego wywiadu. Myślę, że temat został wyczerpany, chociaż zapewne jeszcze wiele pytań narodzi się po spotkaniu.
Dziękujemy bardzo za udzielenie wywiadu.