
Recenzja filmu “Ostatniej nocy w Soho”
Autorka: Sylwia Maj

Zawsze bałam się oglądać horrory i nieważne było, o czym opowiadają. Opętania, szaleńcy, klauni — dla mnie to był obłęd, który kończył się zostawianiem w domu włączonych świateł na całą noc. Co prawda jedyną zmorą, z którą musiałam się wtedy zmierzyć, była stanowcza ręka mojego taty, która te wszystkie lampki bardzo zawzięcie gasiła, ale w tamtym momencie wszystko było straszne. Tak, po pewnym czasie zdecydowałam, oczywiście z pomocą innych domowników, że to nie dla mnie. Aż po kilku latach wybrałam się na „Ostatniej nocy w Soho’’. Wtedy wszystko się zmieniło.
Film miał swoją premierę 29 października, no oczywiście, że tego roku. A jakie było nim zainteresowanie? Wydaje mi się, że niewielkie, sądząc po ilości ludzi znajdującej się w kinie w pierwszym dniu seansów. Do tego stanu mogło przyczynić się wejście do kin „Diuny’’, której nadchodząca premiera była intensywniej niż „Ostatniej nocy w Soho’’ reklamowana przez media. Ale nie ma tego złego, ponieważ po wielu pozytywnych opiniach na temat horroru na pewno wzrośnie zainteresowanie nim, a istnieje jeszcze możliwość obejrzenia go na wielkim ekranie kinowym, co gorąco polecam. Darujmy sobie już te wstępy i przejdźmy do meritum.
Zacznijmy od przedstawienia reżysera tego dzieła, którym jest nie kto inny jak Edgar Wright mający na swoim koncie takie znane tytuły jak „Baby Driver’’, „Wysyp żywych trupów’’ czy „Hot Fuzz – Ostre psy’’. Widząc jego nazwisko przy filmie, można automatycznie nastawić się na interesujący seans. To samo tyczy się Anyi Taylor-Joy, znanej z „Gambitu królowej’’, oraz Matta Smitha, znanego z „Doctora Who’’, którzy w „Ostatniej nocy w Soho’’ odwalili kawał dobrej roboty.
Teraz pewnie zastanawiacie się o czym w ogóle jest ten film. Już wam mówię. Horror opowiada o młodej dziewczynie imieniem Eloise, która przeprowadza się do Londynu, by rozpocząć studia z projektowania mody. Jest ona bardzo pozytywnie nastawiona do swojego nowego życia, ale jej wyobrażenia niestety nie są odzwierciedleniem rzeczywistości. Eloise nie jest skora do imprezowania i między innymi przez to nie może znaleźć chociażby jednej pokrewnej duszy w nowym mieście. Tak, wiem, że ta historia zapowiada się jak film dla nastolatków, ale poczekajcie chwilę. Dziewczyna przeprowadza się w końcu z Domu Studenta do starszej Pani, która wynajmuje jej pokój. Wszystko wydaje się zwyczajne do pierwszej nocy spędzonej w nowym lokum naszej bohaterki. Gdy Eloise kładzie się spać, przenosi się do Londynu z lat 60. i przeżywa wydarzenia z życia młodej dziewczyny o imieniu Sandie, która chce zabłysnąć jako wokalistka. Mogłabym wam streścić tutaj cały film i myślę, że w dalszym ciągu poszlibyście go zobaczyć w kinie, żeby zobaczyć całą towarzyszącą mu oprawę, ale za swój cel upatruję zaciekawienie was i zachęcenie do jego obejrzenia, a nie zdradzanie całej fabuły i odbieranie wam tym samym przyjemności z oglądania.
Według mnie „Ostatniej nocy w Soho’’ nie jest do końca dobrze zakwalifikowane pod względem gatunku, ponieważ w głowach ludzi na widok słowa „horror’’ pojawiają się sceny rzezi i poczucie strachu. Tutaj jest trochę krwi na ekranie, ale dla wielbicieli klasyki gatunku ten film może okazać się rozczarowaniem. Zamiast opętanej dziewczyny, która miota się po łóżku i ścianach, a także pluje w twarze księży i członków swoich rodzin różnymi, dziwnie wyglądającymi cieczami, przedstawiono absurdalny wątek, dramat lub jak ja to nazywam „horror życiowy’’, który dotyczył Sandie.
Dwie godziny, czyli czas trwania filmu bardzo szybko mija, no może z wyjątkiem początku, który trochę się dłuży, ale rekompensatą są tu przepiękne kadry i obrazy Londynu oraz dalsza akcja, która zwala z nóg. Cieszcie się więc, że w kinie się siedzi. Sposób, w jaki następuje rozwój wydarzeń zasługuje na uwagę, ze względu na swój płynny przebieg. Oglądając ten horror, naprawdę nie będziecie mieli czasu, żeby się nudzić, tym bardziej że skłania on do myślenia. Zachęca widzów do podjęcia próby rozwiązania zagadki, ale więcej szczegółów wam nie zdradzę, bo nie chcę spoilerować. Kolejną sprawą godną nadmienienia są stroje, miejsca, zdjęcia i wspomniane wcześniej kadry. Wszystkie te elementy tworzą tak spójną i atrakcyjną całość, że nie sposób oderwać oczu od ekranu. Wisienką na torcie jest tu muzyka, która przenosi nas do lat 60. i pomaga nam głębiej zaangażować się w przedstawianą historię, no, a przynajmniej w moim przypadku tak było.
Natomiast gra aktorska wykracza daleko poza normę. Razem z główną bohaterką, a raczej dwiema, jesteśmy w stanie przeżywać wszystkie towarzyszące im emocje, jakbyśmy sami byli Eloise czy Sandie. Matt Smith natomiast pokazuje nam całą gamę kolorów osobowości i jest przy tym bardzo wiarygodny i przekonujący, co w dalszej części filmu może nieco przerazić lub chociaż wywołać dreszczyk.
No, a co z tym Stephenem Kingiem? Otóż król powieści grozy ma swoją regułę — ogląda filmy jeden raz, no chyba że któryś z nich bardzo przypadnie mu do gustu. Właśnie tak było z „Ostatniej nocy w Soho’’. Pisarz zachwycił się całą produkcją, a najbardziej spodobał mu się motyw podróży w czasie ze zwrotem akcji.
Więcej o filmie napisać mi nie wypada, bo obawiam się, że zdradziłabym zbyt wiele. Moim zdaniem film jest wart obejrzenia, ponieważ jest tam zawartych wiele motywów, które mogą zainteresować szerokie grono ludzi. Jest trochę psychologii, komedii czy elementów filmu grozy. Ja sama zastanawiam się, czy nie podążyć śladami Stephena Kinga i nie wybrać się do kina, by obejrzeć horror jeszcze raz i mam nadzieję, że wiele z ludzi czytających tę recenzję obejrzy „Ostatniej nocy w Soho’’, może nawet niejednokrotnie.