“Wiedźmin” 2001 — recenzja
Autor: Justyna Dziuba
„Wiedźmin” film z 2001 roku w reżyserii Marka Brodzkiego, będący ekranizowaną adaptacją serii książek Andrzeja Sapkowskiego, jest produkcją znaną, choć zdecydowanie nieuwielbianą przez szersze grono. Odpowiedź na to, dlaczego tak jest, jest oczywiście prosta – zdecydowanie widać w produkcji niski budżet objawiający się, chociażby w efektach specjalnych, które stanowią podstawę przy ukazywaniu widzowi świata fantasy. Jednak, czy rzeczywiście z filmem jest tak źle?
Niestety, jako pierwsze trzeba zwrócić uwagę na te wszystkie rzeczy, które sprawiają, że film zebrał, taki negatywny odbiór, a pierwszym z nich jest oczywiście ucinana i szczątkowa fabuła, która swoją akcją przypomina zlepek scen, zamiast jednolitego ciągu akcji. I oczywiście można uzasadnić taki zabieg, w którym przeskakujemy z jednego wydarzenia do drugiego, faktem, że mamy do czynienia z adaptacją filmową, która za swoje zadanie przyjęła przedstawienie historii Geralta od spotkania Królowej Calanthe, zażyczenia Prawa Niespodzianki, aż do dziejącego się kilkanaście lat po tym — odnalezieniu Ciri, a to wszystko w tylko dwie godziny trwania filmu. Ostatecznie jednak takie tłumaczenie, nie usprawiedliwia tego, jak oglądający nawet nie ma szans, aby zdążyć, wciągnąć się w rozgrywaną akcję.
Jednak grzechem byłoby nie wspomnieć o najbardziej znanym powodzie, który przypieczętował porażkę, gdyż już na samym początku widzimy poważne problemy, jakie posiada produkcja, a mianowicie są to efekty specjalne. Grupa filmowa dysponowała małym budżetem, na dodatek film ten powstawał w Polsce w latach 2000. Możemy więc się domyślić, że nie będzie to produkcja wysokich lotów, jednak mówimy o ekranizacji z elementami fantastycznymi, których słaba jakość lub ich brak praktycznie skazuje ją na straty. Oglądając „Wiedźmina”, nie czułam się specjalnie wciągnięta w otaczający świat, ponadto z tyłu głowy ciągle przypominałam sobie, że to, co oglądam, jest tylko grą aktorską. Przykładem dobrych filmów, gdzie efekty specjalne trzymały się na świetnym poziomie, jest, chociażby „Władca Pierścieni” Peter’a Jacksona lub „Warcraft: Początek” na podstawie gry studia Blizzard. Niestety, tego zabrakło polskiej produkcji, a kto wie, może z lepszymi efektami, miałaby ona nieco lepszy rozgłos.
Za coś, co muszę delikatnie pochwalić, to sceny walki (które co prawda są równie nisko budżetowe co gumowe repliki potworów zabijane przez Geralta), których tak naprawdę do końca nie widzimy; są to szybkie ujęcia, jednak taki zabieg, w którym wiedźmin skacze od przeciwnika do przeciwnika, pozwala zachować wartkość akcji oraz dla mniej wyczulonych ukryć niski budżet produktu, w którym widać mnóstwo niedociągnięć. Praktycznie dopiero po drugim lepszym zerknięciu na niektóre momenty, zobaczyłam, jak przeciwnicy wiedźmina odbijają się od niego jak piłki pingpongowe, pomimo że ten ledwo ich tknął mieczem, tego samego tyczą się sceny zabijania, w którym Geralt tylko dotyka bronią rzezimieszków, a ci lecą jak zabici na ziemię. Gorzej prezentują się sceny walki z potworami, w których kamera głównie skierowana jest na Geralta, aby ograniczyć pokazywanie sztucznych modelów, nie mówiąc już o tym, że zawsze są to sceny trwające nie dłużej niż 3 minuty.
Zdecydowaniem plusem produkcji są przeniesione z książki na ekrany postacie, a przede wszystkim Geralta, w którego wciela się Michał Żebrowski. Aktor fenomenalnie odegrał swoją rolę. Oczywiście wykreowana przez niego postawa, w odróżnieniu od oryginalnego białego wilka nie jest, aż tak mrukliwa i mroczna (a taką zaprezentował Henry Cavill, grający w serialowej adaptacji od Netflixa pod takim samym tytułem), jednak według mnie ma ona w sobie pewien urok i zdecydowanie jest to element, który pomimo negatywnej ocenie całego filmu, może przypaść do gustu. Warto też wspomnieć o Yennefer granej przez Grażynę Wolszczak, dzięki której w filmie dostajemy postać, która jest bardzo podobna do tej z książek Andrzeja Sapkowskiego, co nie uszło mojemu miłemu zaskoczeniu, biorąc pod uwagę, jak bardzo rozczarowała mnie Yennefer przedstawiona w serialu Netflixa „The Witcher”, która była osobą irytującą i chaotyczną, w czasie, gdy film pokazuje personę doświadczoną i zachowującą się dojrzalej, co tylko uświadomiło mi, jak bardzo nie lubiłam serialowej adaptacji.
Niestety, jest jeden istotny minus, który nie jest to winą reżysera, ani tym bardziej obsady. Mianowicie w filmie, występują tacy aktorzy jak Ryszard Kotys czy Marek Walczewski, dobrze więc brzmi fakt, że film miał w swoim składzie tak kultowe postacie polskiej kinematografii, jednak właśnie, to z tego powodu nie mogłam odbierać niektórych scen z powagą, gdy przed oczami widziałam Stępienia z „13 Posterunku”, szarżującego na smoka, czy też Geralta grążącego Marianowi Paździochowi. Wszystko to oczywiście jest spowodowane przypisaniu konkretnych aktorów do dobrze znanych nam ról komediowych z innych produkcji, z których już zawsze będą kojarzeni.
Mimo że w filmie sceny walki zawodzą, fabuła jest okropnie ucinana, a efekt specjalne prędzej śmieszą, niż zachwycają, tak trzeba przyznać, że muzyka i sam klimat produkcji jest na bardzo dobrym poziomie. Przykładem jest ścieżka dźwiękowa, która cieszy uszy już na samym początku filmu, zdecydowanie zapada w pamięć i nadaje poważnego tonu, który co prawda zostaje szybko zepsuty przez inne problemy produkcji, jednak ma w sobie coś, co sprawia, że ten pierwszy odbiór jest jednak o wiele lepszy. Jeśli już o pierwszym odbiorze mowa, to niesamowicie ciepło przyjęłam Zbigniewa Zamachowskiego w roli Jaskra. Sprawdził się on fenomenalnie jako charyzmatyczny bard, który podczas przejść między niektórymi scenami raczy widza krótką przyśpiewką, a i podczas momentów w karczmie zdarza mu się zaśpiewać jakąś krótką melodyczną historyjkę, która dodaje klimatu. Gorzej wypadają w tej kwestii sceny, a zwłaszcza te wewnątrz budynków, które wyglądają naprawdę tanio, jednak obrazy polskiej przyrody prezentuje się bardzo przyjemne i miło popatrzeć na Geralta przemierzającego bujne, piękne łąki, które na pierwszą myśl przypomniały mi o grze studia CD Projekt Reed o tym samym tytule.
„Wiedźmin” Marka Brodzkiego nie jest dobrym. Jeśli chodzi o kwestię wykonania zdecydowanie widać ograniczenia w budżecie, sceny walki są ucinane, a akcja zbyt wartka by można było się nią w pełni nacieszyć. Przede wszystkim najbardziej w oczy rzucają się efekty specjalne, które grają kluczową rolę przy tworzeniu ekranizacji fantasty, bez nich w pełni nie da się wciągnąć do świata przeniesionego z książki, mimo to produkcje trochę ratuje klimat przedstawionego świata, polskie krajobrazy i muzyka. Być może film ten stworzony w dzisiejszych czasach zaprezentowałaby się dużo lepiej.