Przejdź do treści

Take me or leave me || część 2 

Autor: Klau­dia Sasak

  Czer­wiec to ozna­ka sesji. Stre­su­ją­cy moment w życiu nie­mal każ­de­go stu­den­ta. Moż­na powie­dzieć, że to jeden z naj­gor­szych mie­się­cy. Nawet jeże­li na zewnątrz wzra­sta tem­pe­ra­tu­ra, a my zamiast przej­mo­wać się zbli­ża­ją­cy­mi się egza­mi­na­mi, zaczy­na­my impre­zo­wać. Na szczę­ście nie zali­czam się do tej gru­py, któ­ra oba­wia się zakoń­cze­nia seme­stru, ale nie zmie­nia to fak­tu, że ten mie­siąc był dla mnie naj­gor­szy. A przy­naj­mniej w tym roku. Pew­ne­go wie­czo­ru wra­ca­ły­śmy z Tama­rą od naszej wspól­nej zna­jo­mej, któ­ra urzą­dza­ła uro­dzi­no­wą impre­zę. Było wspa­nia­le. Alko­hol lał się litra­mi, gra­li­śmy w prze­róż­ne gry, o któ­rych nie mia­łam poję­cia i wszy­scy gło­śno śpie­wa­li „sto lat” dla jubi­lat­ki. Naj­gor­szy oka­zał się powrót do domu.

  – Jesteś pew­na, że chcesz to zro­bić? – zapy­ta­łam się Tama­ry chwy­ta­jąc ją za dłoń, z któ­rej przed chwi­lą wyrzu­ci­ła nie­do­pa­lo­ne­go papie­ro­sa. Od kil­ku tygo­dni prze­wi­jał się jeden i ten sam temat. Moja uko­cha­na pla­no­wa­ła porzu­cić stu­dia, gdyż mia­ła pro­blem z jed­nym przed­mio­tem, a raczej z orga­ni­za­cją na uczel­ni. – Prze­cież lubisz swo­je stu­dia. Nie tak daw­no zachwy­ca­łaś się zaję­cia­mi z autoczegośtam.

Widzia­łam tyl­ko jak spoj­rza­ła się w bez­chmur­ne nie­bo i potar­ła dru­gą dło­nią o poty­li­ce. Już się­ga­ła po pacz­kę fajek, ale dałam jej znak, żeby tego nie robi­ła. Nie lubi­łam dymu papie­ro­so­we­go i dosko­na­le to wie­dzia­ła. Nie odpo­wia­da­ła mi, ale wie­dzia­łam, że pró­bo­wa­ła sobie uło­żyć to w gło­wie. To nie było dla niej łatwe. Mia­ła radość z uczęsz­cza­nia na zaję­cia, mimo tego, że nie­któ­re spra­wia­ły jej pro­ble­my. W koń­cu usły­sza­łam głę­bo­kie westchnięcie.

  – Tak cza­sa­mi bywa. Po co mi ten świ­stek? I tak już robię w swo­jej bran­ży. Może kie­dyś wró­cę, może nie. Życie jest jak rze­ka. Cią­gle w ruchu – odpo­wie­dzia­ła weso­łym głosem.

  Mia­ła rację. Po co mia­ła to cią­gnąć, sko­ro tak napraw­dę już osią­ga­ła małe suk­ce­sy w pisa­niu. Stu­dia były jej potrzeb­ne tyl­ko po to, aby poka­zać rodzi­com, że nie jest bez­war­to­ścio­wa. Ale prze­cież nie była. A przy­naj­mniej dla mnie.

  – Dobrze. Twój wybór, choć znasz moje zda­nie. – Się­gnę­łam po tele­fon, aby spraw­dzić godzi­nę. – Skar­bie, może zaj­dzie­my na keba­ba? Czu­ję jak skur­czył mi się żołą­dek – powie­dzia­łam widząc, że jesz­cze nie ma trzeciej.

  Nagle usły­sza­łam gwiz­da­nie za naszy­mi ple­ca­mi i szyb­sze kro­ki. Nie chcia­łam się obra­cać, ale odru­cho­wo zro­bi­łam to. Zoba­czy­łam trzech męż­czyzn o dość masyw­nej postu­rze. Lam­py ulicz­ne oświe­tla­ły ich twa­rze, na któ­rych wid­niał dziw­ny uśmiech.

  – A co my tu mamy? Dwie pięk­ne dziew­czy­ny. Co robi­cie o tej godzi­nie na uli­cy, niu­nie? – powie­dział ten, któ­ry szedł w środku.

  Nie ode­zwa­ły­śmy się. Szły­śmy dalej i nie zwra­ca­ły­śmy na nich uwa­gi. Bałam się, ale nie mogłam tego oka­zać. Po minie Tama­ry widzia­łam, że nie tyle, co się bała, ale była zde­ner­wo­wa­na. Oba­wia­łam się, że w pew­nym momen­cie może zareagować.

  – Ej, sta­ry, to les­by! – krzyk­nął jeden z nich. – Chy­ba nikt was nigdy nie porząd­nie nie przebolcował.

  I ten śmiech, któ­ry spra­wił, że na moim cie­le poja­wi­ły się dresz­cze. Przy­spie­szy­łam kro­ku i ści­snę­łam moc­niej Tama­rę. Zro­bi­ła to samo i skrę­ci­ła na inną uli­cę. Pew­nie nie chcia­ła zapro­wa­dzić ich pro­sto pod swo­je mieszkanie.

  – Rafał, może trze­ba im pomóc? – Kolej­ny głos i kolej­ne śmie­chy. – Blon­di, co tak ucie­kasz. Prze­cież nie zro­bi­my ci krzyw­dy. – Pod­biegł do mnie i zła­pał mnie za ramię, a następ­nie pró­bo­wał bru­tal­nie odwrócić.

  Z moich ust wydarł się cichy pisk. Przez jego ruch pra­wie się wywró­ci­łam. W ostat­nim momen­cie zła­pa­łam się dziew­czy­ny, któ­ra rów­nież przy­sta­nę­ła i spoj­rza­ła się wro­go na mężczyzn.

  – Trzy­maj ręce przy sobie – wark­nę­ła w ich stro­nę. – Albo gorz­ko tego poża­łu­jesz – dodała.

  – Zobacz­cie, ta dru­ga ma pazur­ki. Lubię takie.

   Jego uśmiech spra­wił, że oba­wia­łam się o to, co się może zaraz wyda­rzyć. Zaczął pod­cho­dzić w jej kie­run­ku. Już wycią­gał rękę, ale Tama­ra zła­pa­ła za jego nad­gar­stek i wykrę­ci­ła go.

  – Co ty robisz?! – krzyk­nął i spoj­rzał się na nią ze zło­ścią. Chwy­cił ją za rękę i wyrwał ją.

  – Dasz się tak trak­to­wać dzi­wo­lą­go­wi? – rzu­cił męż­czy­zna za nim. – Pokaż jej, kto tu rzą­dzi! – dodał.

 – Pano­wie, nie chce­my kło­po­tów, to był cięż­ki dzień. Pro­szę, zostaw­cie nas w spo­ko­ju – powie­dzia­łam lek­ko drżą­cym gło­sem. Nie chcia­łam, aby sytu­acja się pogor­szy­ła. Jedy­ne, o czym marzy­łam, to cie­płe łóż­ko i spokój.

  – O nie, nie pozwo­lę się tak trak­to­wać, skar­bie. – Tama­ra pod­kre­śli­ła ostat­nie sło­wo, jak­by chcia­ła spro­wo­ko­wać tych typów. To nie mogło się skoń­czyć dobrze. – Widać, że bra­ku­je im doświad­cze­nia w łóż­ku, więc zacze­pia­ją każ­dą napo­tka­ną dziewczynę.

  – Ty suko! – krzyk­nął męż­czy­zna, któ­re­mu wcze­śniej wykrę­ci­ła rękę. – Zaraz poka­żę ci, jakie doświad­cze­nie mam!

  Rzu­cił się w stro­nę Tama­ry i chciał ją prze­wró­cić, jed­nak ta ude­rzy­ła go z łok­cia w nos. Na pomoc kole­dze ruszył kolej­ny z trój­ki. Bez zawa­ha­nia ude­rzył dziew­czy­nę z otwar­tej ręki. Widzia­łam, jak jej gło­wa się prze­krę­ca, a to dało mi do myśle­nia, że cios nie nale­żał do naj­de­li­kat­niej­szych. Chcia­łam ruszyć jej z pomo­cą, ale trze­ci zła­pał mnie. Na moich oczach odgry­wa­ła się sce­na niczym z fil­mu. Naj­więk­szy z nich zaczął szar­pać się z Tama­rą, któ­ra nie dawa­ła za wygra­ną. Bro­ni­ła się, ale jed­no­cze­śnie odda­wa­ła z podob­nym impe­tem. Nie prze­wi­dzia­ła jed­ne­go cio­su, potknę­ła się i upa­dła. Nie zdą­ży­ła zamor­ty­zo­wać upad­ku i ude­rzy­ła gło­wą o kra­węż­nik. Nie pod­no­si­ła się. Męż­czyź­ni, gdy tyl­ko to zoba­czy­li, spa­ni­ko­wa­li i zaczę­li ucie­kać. Wyko­rzy­sta­łam to i pod­bie­głam do niej. Mia­ła zakrwa­wio­ną twarz i gło­wę. Wyglą­da­ło to groźnie.

  – Tama­ra! – krzyk­nę­łam z prze­ra­że­niem. – Sły­szysz mnie? – zapy­ta­łam z nadzie­ją, że dziew­czy­na nie stra­ci­ła przy­tom­no­ści, choć po takim upad­ku nie mogłam liczyć na wiele.

  – Ucie­kli? – zapy­ta­ła się cicho. Poczu­łam ulgę, była przytomna.

  – Już dzwo­nię po karet­kę. Nie zasy­piaj. – Zaczę­łam szu­kać swo­je­go tele­fo­nu i wybie­rać numer alarmowy.

  – Nie dzwoń. Nic mi nie jest. – Zaczę­ła się pod­no­sić i dotknę­ła gło­wy. Usły­sza­łam syk. Musia­ła moc­no ude­rzyć o kra­węż­nik. – Chodź­my do domu.

  – Chy­ba cię powa­li­ło! Ude­rzy­łaś gło­wą o kant. Mogłaś dostać wstrzą­su mózgu. Musi cię zoba­czyć lekarz! – krzyk­nę­łam na nią z bólu. Była nienormalna.

  – Żad­nej karet­ki. Pomóż mi wstać.

  A ja byłam tak samo nie­nor­mal­na jak ona. Pomo­głam jej wstać i lek­ko chwiej­nym kro­kiem dotar­ły­śmy do miesz­ka­nia. Tam od razu zaczę­łam szu­kać jakiś środ­ków do odka­ża­nia oraz ban­da­ży. Jedy­ne, co uda­ło mi się zna­leźć, to płyn do dezyn­fek­cji, któ­ry Tama­ra kupi­ła jesz­cze na począt­ku pan­de­mii. Spoj­rza­łam się na nią. Nie dość, że na gło­wie robił się mały skrzep krwi, to jesz­cze mia­ła pod­bi­te oko i roz­cię­ty łuk brwio­wy. Musia­ła wcho­dzić z nimi w sprzecz­kę? Nie mogła po pro­stu odpu­ścić? Nie. Prze­cież to nie w jej sty­lu. Zro­bi­ła to, aby mnie obro­nić, jed­nak nie wia­do­mo jak się to mogło skoń­czyć, gdy­by tam­ci nie zde­cy­do­wa­li­by się uciec.

  Otar­łam z jej twa­rzy krew i przy­kle­iłam pla­ster, aby choć tro­chę spo­wol­nić nadal ciek­ną­cą juchę. Widzia­łam po niej, że nie czu­je się naj­le­piej i w dal­szym cią­gu mia­łam ocho­tę zadzwo­nić po karet­kę, nawet wbrew jej woli. A co jeże­li napraw­dę dosta­ła wstrzą­su mózgu? Nie byłam leka­rzem, więc nie mogłam tego oce­nić, ale mar­twi­łam się.

  – Przy­nie­siesz mi coś do picia? – popro­si­ła nie­mra­wym gło­sem. – Chce mi się pić, a sama nie doj­dę do kuch­ni – doda­ła i chcia­ła się podra­pać po swę­dzą­cej brwi, jed­nak w momen­cie, kie­dy dotknę­ła opa­trun­ku, zasy­cza­ła z bólu.

  – Połóż się, zaraz przyjdę.

Tama­ra o dziw­no posłu­cha­ła mnie i poło­ży­ła się, a ja poszłam po coś do picia. Gdy tyl­ko wró­ci­łam z kub­kiem kra­nów­ki, bo nic inne­go nie było, dziew­czy­na już spa­ła. Odło­ży­łam naczy­nie na sto­lik i usia­dłam obok niej. Czu­wa­łam tak przez dobre dwie godzi­ny, aż sama nie zasnęłam.

~***~

  Od tam­te­go incy­den­tu minę­ło kil­ka­na­ście dni. Tama­ra skoń­czy­ła jedy­nie z kil­ko­ma sinia­ka­mi, guza­mi i deli­kat­ny­mi rana­mi, ale już następ­ne­go dnia czu­ła się w mia­rę dobrze. Na tyle dobrze, że posta­no­wi­ła dopro­wa­dzić swój plan do koń­ca. Po zło­że­niu papie­rów o prze­rwa­nie nauki widzia­łam, że nie była w dobrym humo­rze. Wie­dzia­łam, że to nie łatwa decy­zja, jed­nak nie byłam w sta­nie prze­ko­nać jej, aby tego nie robi­ła. W koń­cu to jej życie i wiem, że nawet bez stu­diów sobie pora­dzi. Nie powie­dzia­ła jed­nak o tym żad­ne­mu z rodzi­ców. Wie­dzia­ła tyl­ko jej cio­cia, z któ­rą mieszkała.

  Tego wie­czo­ra mia­łam zamiar wziąć się za powtór­kę mate­ria­łów do ostat­nie­go egza­mi­nu. Zaję­cia były może i przy­jem­ne, jed­nak ogrom mate­ria­łu, któ­ry przy­go­to­wy­wa­łam w trak­cie nich, dobił mnie doszczęt­nie. Po pię­ciu godzi­nach czy­ta­nia i spraw­dza­nia kolej­nych wykre­sów stwier­dzi­łam, że mam dość. Rzu­ci­łam papie­ry na sto­lik i wyszłam do salo­nu, gdzie Kami­la oglą­da­ła mecz. W sumie mogłam się tego domy­ślić po kolej­nym gło­śnym „No jak ty bęcwa­le poda­jesz?!”. Uśmiech­nę­łam się pod nosem uświa­da­mia­jąc sobie, że mało wie­dzia­łam o swo­jej przyjaciółce.

  – Chcesz kawy? – zapro­po­no­wa­łam kie­ru­jąc się do kuchni.

  – A nie idziesz może do skle­pu? Bo na dru­gą poło­wę przy­da­ła­by się kra­ta piwa – wark­nę­ła widocz­nie ziry­to­wa­na grą swo­jej ulu­bio­nej reprezentacji.

  – Mogę sko­czyć. Coś jesz­cze potrze­bu­jesz? – dopy­ta­łam, żeby nie bie­gać kil­ka razy.

  – Jakieś chip­sy? Albo wiem! Pryn­cy­pał­ki. – Odwró­ci­ła się na kana­pie w takim tem­pie, jak­by wyda­rzy­ło się coś ważnego.

  I w tym momen­cie usły­sza­ły­śmy puka­nie do drzwi. Obsta­wia­łam, że Kami­la zamó­wi­ła jakieś jedze­nie, jed­nak nie ruszy­ła się z miej­sca, aby je ode­brać. Nie mia­łam wybo­ru i poszłam spraw­dzić kto to mógł być. W sumie nie powin­no mnie dzi­wić, że przed drzwia­mi sta­ła Tama­ra z siat­ką ze skle­pu. Otwo­rzy­łam jej i z uśmie­chem powitałam.

  – Ktoś zama­wiał piwo i prze­ką­ski? – zapy­ta­ła. To chy­ba jakieś zgra­nie. – Jaki wynik? – Weszła do miesz­ka­nia nie zada­jąc sobie tru­du spy­ta­nia o pozwo­le­nie. – Dalej przegrywają?

  – A weź nic nie mów! – krzyk­nę­ła Kami­la przy­glą­da­jąc się tor­bie na zaku­py. – Jakie kupiłaś?

  – Ciem­ne, moc­ne. Pasuje?

  – Jak naj­bar­dziej. Sia­daj. Będzie przy­naj­mniej z kim poko­men­to­wać poczy­na­nia tych lamu­sów – mruk­nę­ła prze­su­wa­jąc się na kanapie.

  Patrzy­łam tyl­ko na nie ze dzi­wie­niem i zasta­na­wia­łam się od kie­dy mają taki dobry kon­takt. Prze­cież zna­ły się tyl­ko kil­ka mie­się­cy i nigdy wcze­śniej nie widzia­łam, aby gdzieś razem wyszły czy poroz­ma­wia­ły dłu­żej niż przy wej­ściu Tama­ry do miesz­ka­nia, kie­dy ta przy­cho­dzi­ła do mnie.

  – Tre­ner już daw­no powi­nien wymie­nić tego bram­ka­rza. Pięć ostat­nich meczy i sześć stra­co­nych bra­mek. W tym jego samo­bój – powie­dzia­ła Tama po kil­ku minu­tach sie­dze­nia i oglą­da­nia. – To jest po pro­stu dramat.

  – Zga­dzam się. To już ten mło­dzik świe­żo powo­ła­ny do repre­zen­ta­cji lepiej by się spi­sał. Tam­ten przy­naj­mniej rzu­ca się do pił­ki w odpo­wied­nią stro­nę – zaśmia­ła się Kamila.

  Przy­słu­chi­wa­łam się ich roz­mo­wie na temat nie­kom­pe­ten­cji tre­ne­ra ich ulu­bio­nej repre­zen­ta­cji, któ­rą oczy­wi­ście nie była Pol­ska. W koń­cu nasi nawet nie wyszli z gru­py. Nie zna­łam się na pił­ce noż­nej, więc po pro­stu sia­dłam i patrzy­łam, jak dwu­dziest­ka zawod­ni­ków bie­ga z pił­ką po boisku. Stwier­dzi­łam, że po pięt­na­stu minu­tach takie­go wysił­ku już daw­no padła­bym na mura­wę i nie mia­ła sił na dal­szą grę. Nigdy nie byłam dobra w sportach.

  Kie­dy zakoń­czy­ła się pierw­sza poło­wa z wyni­kiem 0:1 dziew­czy­ny wyglą­da­ły na moc­no podi­ry­to­wa­ne i było to widać po szyb­ko­ści, w jakiej wypi­ja­ły swo­je piwa. Sama przy­nio­słam sobie wino, któ­re osta­ło się gdzieś w kuchen­nej pół­ce, i prze­glą­da­łam face­bo­oka. Nagle usły­sza­ły­śmy dźwięk dzwo­nią­ce­go tele­fo­nu. Tama­ra od razu wsta­ła ze swo­je­go miej­sca i poszła do toreb­ki, aby ode­brać. Byłam cie­ka­wa, kto o tej porze dzwo­ni. Machi­nal­nie zaczę­łam się przy­słu­chi­wać rozmowie.

  – Nie ma mnie w miesz­ka­niu. U kole­ża­nek. Tak. Oglą­da­my mecz. Nie wiem. Co? Skąd wiesz?! To nie two­ja spra­wa. Nie muszę się tłu­ma­czyć z tego, co robię ze swo­im życiem! Nie, nie przy­ja­dę. Po co? Żebym jesz­cze na żywo mia­ła wysłu­chi­wać kazań? Zaj­mij się lepiej wycho­wa­niem Huber­ta. Cześć. 

  Naj­wi­docz­niej nie był to miły tele­fon, bo Tama­ra wró­ci­ła wście­kła. Usia­dła na kana­pie i na raz dopi­ła to, co zosta­ło w butel­ce. A była tam przy­naj­mniej poło­wa piwa. Nie chcia­łam się odzy­wać. Wola­łam pocze­kać do momen­tu, aż sama powie o co cho­dzi, ale po ostat­nich sło­wach mogłam się domy­ślić, że dzwo­nił jej ojciec. Kami­la naj­wi­docz­niej mia­ła to samo. Nie było opcji, aby nie sły­sza­ła roz­mo­wy, a raczej odpo­wie­dzi Tamary.

  Nastą­pi­ła dru­ga poło­wa meczu. Obie dziew­czy­ny ponow­nie wpa­dły w szał pił­kar­ski i dalej komen­to­wa­ły to, co dzia­ło się na boisku. Kie­dy padły trzy bram­ki ze stro­ny ich ulu­bio­ne­go zespo­łu, obie zaczę­ły tań­czyć na środ­ku salo­nu. Nie dzi­wi­łam im się. Wszyst­kie gole były napraw­dę spek­ta­ku­lar­ne. Na tyle, że aż sama zaczę­łam kibi­co­wać. Zaczę­ły wykrzy­ki­wać róż­ne hasła w języ­ku repre­zen­ta­cji i dopi­jać reszt­ki z bute­lek. W pew­nym momen­cie Tama­ra chcia­ła chwy­cić za moje wino, ale odpo­wied­nio szyb­ko zdą­ży­łam je zabrać. Wypi­ła już wystar­cza­ją­co. Zwłasz­cza, że już kie­dy do nas przy­szła była deli­kat­nie pod­chmie­lo­na. Mecz się skoń­czył, a dziew­czy­ny posta­no­wi­ły się rozejść. Nie chcia­łam pusz­czać Tama­ry samej do domu, więc zapro­po­no­wa­łam jej noc­leg. Zacią­gnę­łam ją do sie­bie i poszu­ka­łam gdzieś jej koszul­ki, któ­rą zosta­wi­ła kil­ka tygo­dni temu.

  – Przy­naj­mniej ten mecz się udał – mruk­nę­ła, kie­dy obie leża­ły­śmy na łóż­ku. – Ten debil mnie iry­tu­je. Dla­cze­go wtrą­ca się w nie swo­je spra­wy? – doda­ła deli­kat­nie zirytowana.

  – Mówisz o tym tele­fo­nie? Dzwo­nił twój ojciec, praw­da? – zapy­ta­łam, aby się upewnić.

  – Ta. Chce, żebym przy­je­cha­ła na uro­dzi­ny Huber­ta. I dodat­ko­wo dowie­dział się od ciot­ki, że zre­zy­gno­wa­łam ze stu­diów. Muszę zna­leźć swo­je miesz­ka­nie. I pracę.

  – Anka się wyga­da­ła? – Zdzi­wi­łam się. Myśla­łam, że Tama­ra mia­ła z nią dobry kon­takt. Mię­dzy nimi nie było też dużej róż­ni­cy wie­ku, gdyż bab­cia Tamy uro­dzi­ła naj­młod­szą cór­kę dosyć późno.

  – Naj­wy­raź­niej. Pro­si­łam ją, aby nie mówi­ła ojcu, ale zro­bi­ła to. Nie roz­ma­wiaj­my już o tym. Jakoś sobie z tym pora­dzę. – Odwró­ci­ła się w moją stro­nę i cmok­nę­ła w czo­ło. – Dobra­noc, skarbie.

  – Dobra­noc – odpo­wie­dzia­łam i wtu­li­łam się w nią.

  Jesz­cze przez jakiś czas nie mogłam usnąć. Myśla­łam o całej tej sytu­acji. Może i Tama­ra nie mia­ła jakie­goś świet­ne­go kon­tak­tu z ojcem, a tym bar­dziej z mat­ką, ale mogła poin­for­mo­wać ich o rezy­gna­cji ze stu­diów. Po co gro­ma­dzić wię­cej sekretów?

~***~

  Po wszyst­kich egza­mi­nach nasta­ły waka­cje. I gorą­cy okres poszu­ki­wa­nia pra­cy oraz miesz­ka­nia. Oczy­wi­ście szło to mozol­nie, ale kil­ka ofert już było zapi­sa­ne w zakład­ce „nowe życie”. Dość banal­na nazwa, przy­zna­ję, ale nie ja ją wymy­śla­łam. Na zewnątrz pano­wał nie­sa­mo­wi­ty skwar, więc nawet nie myśla­ły­śmy, aby wycho­dzić. Korzy­sta­ły­śmy z tego, że ciot­ka Tama­ry wyje­cha­ła w dele­ga­cję na tydzień. Kie­dy dziew­czy­na była zaję­ta czy­ta­niem kolej­ne­go ogło­sze­nia stwier­dzi­łam, że pój­dę nam po coś do lodów­ki. Przy­nio­słam dwie butel­ki lemo­nia­dy i zaczę­łam się przy­glą­dać zza ple­ców Tamy ofer­cie mieszkania.

  – Nie jest za duże? – zapy­ta­łam. Cena też nie była moc­no przy­stęp­na, jak dla jed­nej osoby.

  – Widzisz… Prze­glą­dam rów­nież więk­sze miesz­ka­nia, bo chcia­ła­bym cię o coś zapy­tać. – Odło­ży­ła lap­to­pa i odwró­ci­ła się w moją stro­nę. Wzię­ła butel­kę, upi­ła łyka i podra­pa­ła się po kar­ku. – Nie chcia­ła­byś może zamiesz­kać ze mną?

  Zdzi­wi­łam się. Cho­ciaż czy na pew­no? Już od daw­na sama roz­my­śla­łam nad tym, jak­by to było, jak­by­śmy miesz­ka­ły we dwie. Teraz dzie­li­ły nas miesz­ka­nia i komu­ni­ka­cja miej­ska, choć i tak spę­dza­ły­śmy dużo cza­su razem. Tyl­ko co wte­dy z Kami­lą? Prze­cież nie mogła­bym jej zosta­wić tak samej.

  – Nie martw się o Kami­lę. Już ją o to pytałam.

  – Cze­kaj, co? Zapy­ta­łaś się naj­pierw mojej przy­ja­ciół­ki, zamiast mnie? – nie­do­wie­rza­łam w to, co sły­sza­łam. I tam­ten Bru­tus prze­ciw mnie? – A nie uwa­żasz, że to ja powin­nam być pierw­sza zapytana?

  – Znam cię już tro­chę i wiem, że mar­twi­ła­byś się o to, jak pora­dzi sobie Kami­la, sko­ro miesz­ka­cie razem. – Wsta­ła z kana­py i opar­ła się po dru­giej stronie.

  – Mogę się zastanowić?

  – Tak, choć wiesz, że za wie­le cza­su nie mam – odpo­wie­dzia­ła tro­chę zmie­sza­na. Już dała znać Ance, że nie zamie­rza dłu­żej z nią miesz­kać. Z tego, co wiem doszło nawet do małej kłótni.

  Kiw­nę­łam jedy­nie gło­wą i poca­ło­wa­łam ją w poli­czek. Wró­ci­łam na kana­pę, upi­łam tro­chę swo­je­go napo­ju i wes­tchnę­łam. Nawet w miesz­ka­niu nie dało się wytrzy­mać. Posta­no­wi­łam zdjąć bluz­kę, bo i tak nikt, poza Tama­ra, mnie nie zoba­czy, a przy­naj­mniej to pozwo­li się deli­kat­nie schło­dzić. Gdy Tama to zoba­czy­ła uśmiech­nę­ła się tym swo­im zawa­diac­kim uśmie­chem. Wzię­ła ze mnie przy­kład, a następ­nie usia­dła obok mnie, lap­to­pa odkła­da­jąc z kana­py na stolik.

  – Mówisz, że jest ci za gorą­co? – zapy­ta­ła zaczepnie.

  – Trosz­kę tak. Wiesz, nie lubię upa­łów – odpo­wie­dzia­łam wie­dząc, co sie­dzi w jej głowie.

  Zaczę­ła się do mnie zbli­żać, wyryw­nie cało­wać i chi­cho­tać. Cie­szy­łam się, że popra­wił jej się humor, któ­ry od tygo­dnia nie był w jakimś naj­lep­szym sta­nie. Gdy już akcja zaczę­ła się roz­krę­cać nagle usły­sza­ły­śmy puka­nie do drzwi. Wark­nę­ła na to i chcia­ła powró­cić do poca­łun­ku, ale przy­bysz nie dawał za wygra­ną. Zerwa­ła się z kana­py i wście­kle zaczę­ła zakła­dać koszul­kę. Chcia­łam pójść w jej śla­dy, ale pomy­śla­łam, że to może nikt ważny.

  – Dłu­go mia­łem tu cze­kać? – usły­sza­łam wark­nię­cie z kory­ta­rza. – Nie stu­diu­jesz, nie pra­cu­jesz i ocią­gasz się z otwie­ra­niem drzwi? To co ty w życiu robisz?! ­– Nie był to przy­jem­ny głos, ale już się domy­śla­łam, kim była ta osoba.

  Od razu zaczę­łam ubie­rać bluz­kę i popra­wiać z deka nie­roz­gar­nię­te wło­sy. Wsta­łam z kana­py i chcia­łam uciec do poko­ju, ale nie zdążyłam.

  – Dzień dobry – powie­dzia­łam nie­mra­wo, bo nie wie­dzia­łam, jak zare­ago­wać na… pozna­nie jed­ne­go z rodzi­ców Tamary.

 – Dzień dobry – odpo­wie­dział chłod­no. – A więc to tak? Nie chcia­łaś przy­je­chać na uro­dzi­ny swo­je­go bra­ta, bo wolisz spę­dzać czas z kole­ża­necz­ka­mi? – Odwró­cił się do Tamary.

  – To nie tak…

 – A jak?! – krzyk­nął zezłosz­czo­ny. – Od tam­te­go tele­fo­nu nie odbie­rasz ani ode mnie, ani od Agniesz­ki. Nie ma z tobą żad­ne­go kon­tak­tu. Ania mówi­ła, że się pokłó­ci­ły­ście, ale też nie chce już nic wię­cej powie­dzieć. Zacho­wu­jesz się jak gów­niarz, a nie doro­sła kobie­ta, za któ­rą się masz. Dla­te­go tu jestem. Pakuj swo­je rze­czy i jesz­cze dzi­siaj wra­casz do domu.

  – Słu­cham? Chy­ba sobie żar­tu­jesz. – Pod­par­ła się o boki i patrzy­ła na nie­go wro­go. Sama nie mogłam uwie­rzyć w to, co usłyszałam.

  – To co sły­sza­łaś. Sko­ro nie masz siły na stu­dia to nie dosta­niesz ode mnie żad­nych pie­nię­dzy za dar­mo. Dla­te­go będziesz pra­co­wać w fir­mie Agnieszki.

  – Nie ma mowy, nigdzie nie wra­cam. Zosta­ję tutaj – powie­dzia­ła stanowczo.

  Kłót­nia o to, czy Tama­ra wró­ci do rodzin­ne­go mia­sta trwa­ła w naj­lep­sze. Bałam się, że w koń­cu doj­dzie do ręko­czy­nów. Wyco­fa­łam się pod ścia­nę i tyl­ko temu przy­słu­chi­wa­łam. Widzia­łam, jak wzrok ojca mojej uko­cha­nej cza­sa­mi wędru­je w moją stronę.

  – Nie wytrzy­mam już. Prze­pra­szam, ale mogła­byś już sobie pójść? Nie widzisz, że toczy się tu roz­mo­wa mię­dzy ojcem a cór­ką i nie potrze­bu­je­my do tego obcych gapiów? – ode­zwał się w moją stro­nę. Wie­dzia­łam, że w koń­cu nie wytrzyma.

  – Nie ma takiej opcji. Maja tu zosta­je – zapro­te­sto­wa­ła. – Nie będziesz wyga­niać mojej dziewczyny.

  I nasta­ła chwi­la ciszy. Pan Marek, a tak przy­naj­mniej wywnio­sko­wa­łam z roz­mo­wy, stał wpa­trzo­ny w pod­ło­gę, jak­by zasta­na­wiał się, co zro­bić dalej z tą sytu­acją. Nagle zoba­czy­łam u nie­go uśmiech, ale nie był on weso­ły. Spoj­rzał się na mnie, a następ­nie na swo­ją córkę.

  – Już nie mam cór­ki – stwier­dził w koń­cu. – Nie waż się poka­zy­wać w moim domu. Dla mnie nie ist­nie­jesz – dodał kie­ru­jąc się w stro­nę wyjścia.

  Tama­ra nie ode­zwa­ła się sło­wem. Patrzy­ła się tyl­ko na wycho­dzą­ce­go ojca. A gdy trza­snął drzwia­mi ta opa­dła na pod­ło­gę i zaczę­ła szlo­chać. Pod­bie­głam do niej i jedy­ne, co mogłam zro­bić, to przy­tu­lić ją. Odwza­jem­ni­ła to. Mar­twi­łam się o nią. Nie mogłam pozwo­lić, aby dalej cier­pia­ła. Nie w tej sytuacji.

  – Zga­dzam się – powie­dzia­łam nagle.

  – Z czym się zga­dzasz? – odpo­wie­dzia­ła zdezorientowana.

  – Zamiesz­kam z tobą.

  To był ten moment, kie­dy obie nie wie­dzia­ły­śmy dokład­nie, co przy­nie­sie nam przy­szłość, jed­nak wie­dzia­ły­śmy jed­no. Przy­szłość malo­wa­ła się jed­ną dro­gą, któ­rą kro­czy­ły­śmy we dwie.

Ciąg dal­szy nastąpi…

Autor: Klau­dia „Tasak” Sasak

Obraz: Julia “Szczy­pio­rek” Główka