Przejdź do treści

W pogoni za zemstą – krótka recenzja serialu „Niebieskooki samuraj”

Autor­ka: Alek­san­dra Błaszczyk

Okład­ka seria­lu na plat­for­mie Netflix

Nie pamię­tam, żeby od cza­sów Arca­ne, poja­wi­ło się na Net­flik­sie coś, co rze­czy­wi­ście chwy­ci­ło mnie za ser­ce. Kie­dy już szy­ko­wa­łam się do rezy­gna­cji z sub­skryp­cji, w ostat­niej chwi­li poja­wił się on (a raczej ona) „Nie­bie­sko­oki samu­raj”. Mało bra­ko­wa­ło, a nie zauwa­ży­ła­bym naj­lep­sze­go seria­lu, jaki wyszedł na Net­flik­sie w 2023 roku, a może nawet w ostat­nich latach!

„Nie­bie­sko­oki samu­raj” poja­wił się w biblio­te­ce Net­flik­sa na począt­ku listo­pa­da i prze­szedł zupeł­nie bez echa wśród sub­skry­ben­tów. Jest to fran­cu­sko-ame­ry­kań­ski, ośmio­od­cin­ko­wy serial ani­mo­wa­ny. Jego twór­ca­mi jest mał­żeń­stwo: Amber Noizu­mi i Miche­al Gre­en, sce­na­rzy­sta odpo­wie­dzial­ny m.in. za „Loga­na”, czy „Bla­de Run­ne­ra 2049”. Pozy­cja ta wyświe­tli­ła mi się na stro­nie głów­nej tyl­ko raz i to chy­ba tyl­ko dla­te­go, że oglą­da­łam wcze­śniej ani­mo­wa­ne pro­duk­cje. Krót­ki zwia­stun od razu mnie zacie­ka­wił i kie­ro­wa­na intu­icją naci­snę­łam przy­cisk „Odtwórz”.

Akcja dzie­je się w XVII wie­ku. Japo­nia była wte­dy zamknię­ta przed świa­tem. Pano­wa­ły tam wszech­obec­ne rasizm i nacjo­na­lizm. Mizu – głów­na boha­ter­ka, to dziec­ko Japon­ki i bia­łe­go męż­czy­zny. Odkąd pamię­ta ludzie trak­tu­ją ją jak pod­czło­wie­ka. Skrzyw­dzo­na, poni­ża­na i samot­na pie­lę­gnu­je swo­ją złość do tych, któ­rzy są przy­czy­ną jej udrę­ki. Pod powierzch­nią jej błę­kit­nych oczu czai się nie­na­wiść, któ­ra musi w koń­cu zna­leźć ujście. Zde­ter­mi­no­wa­na i goto­wa do wal­ki, prze­bra­na za męż­czy­znę, rusza w podróż kie­ro­wa­na pra­gnie­niem zemsty. Ale nie tyl­ko o niej jest ta opo­wieść. Poszu­ki­wa­nie toż­sa­mo­ści, spra­wie­dli­wo­ści czy miło­ści, to nie­któ­re kwe­stie poru­szo­ne w tej historii.

Może i fabu­ła nie jest odkryw­cza, ale zupeł­nie mi to nie prze­szka­dza­ło. Pięk­na ani­ma­cja i posta­cie, czy­nią ten serial solid­nym dzie­łem kul­tu­ry. Mizu jest nie­sa­mo­wi­ta. Za każ­dym razem, kie­dy poja­wia­ła się w kadrze, patrzy­łam na nią urze­czo­na. Na jej twa­rzy jest wyma­lo­wa­nych tak wie­le emo­cji. Widać ból, nie­na­wiść i bez­względ­ność, a jed­no­cze­śnie czuć, że gdzieś tam głę­bo­ko kry­je się nadzie­ja i czu­łość. Do tego te pięk­ne kadry — każ­dy jest małym dzie­łem sztu­ki. Z jed­nej stro­ny mamy przed­sta­wio­ną urze­ka­ją­cą Japo­nię, peł­ną
kolo­rów i życia, a z dru­giej ponu­ry, mrocz­ny świat prze­mo­cy i wal­ki o wła­dzę. Cało­ści dopeł­nia­ją satys­fak­cjo­nu­ją­ce sekwen­cje akcji, dostar­cza­ją­ce masę czy­stej roz­ryw­ki. Mizu powa­la­ją­ca swo­ją siłą i spry­tem kolej­nych męż­czyzn jest abso­lut­nie bez­względ­na, a co za tym idzie, krew leje się stru­mie­nia­mi. Twór­cy poszli na całość. Dali ponieść się wyobraź­ni, nie ogra­ni­cza­jąc się niczym i myślę, że się opła­ci­ło. Gwa­ran­tu­ję wam, że ani­ma­cja ta nie ma nic wspól­ne­go z baj­ka­mi dla dzieci.

Pole­cam tą pro­duk­cję z całe­go ser­ca. Mam nadzie­ję, że ta moja pochwal­na opi­nia zachę­ci­ła
was przy­naj­mniej do włą­cze­nia pierw­sze­go odcin­ka. Nawet się nie obej­rzy­cie, a już będzie­cie
na ostat­nim, mam nadzie­ję, że wca­le nie­roz­cza­ro­wa­ni, a może nawet cał­kiem zado­wo­le­ni.
Miłe­go oglądania!