Przejdź do treści

O czym szumi las? – sprawa Elizy Ł. i Gabriela Sz.

Autor­ka: Anna Bartczak

17 czerw­ca 2004 roku w miej­sco­wo­ści Wodzie­ra­dy samo­chód, któ­rym poru­sza­ła się 28-let­nia Eli­za Ł. sta­nął w pło­mie­niach. Począt­ko­wo uwie­rzo­no w zezna­nia jej męża Gabrie­la Sz. – mał­żeń­stwo podró­żo­wa­ło razem, kie­dy nie­zna­ni spraw­cy ude­rzy­li w ich auto Polo­ne­zem Truc­kiem. Póź­niej­sze śledz­two wyka­za­ło jed­nak, że to on spo­wo­do­wał wypa­dek. Oblał ben­zy­ną i pod­pa­lił samo­chód, w któ­rym wciąż znaj­do­wa­ła się kobie­ta. Nie uda­ło się jej ura­to­wać – po trzech tygo­dniach zmar­ła w szpi­ta­lu w Sie­mia­no­wi­cach. Za motyw uzna­no chęć otrzy­ma­nia pie­nię­dzy z poli­sy ubez­pie­cze­nio­wej. Spraw­ca usły­szał wyrok doży­wo­cia.

Kiedy dotarłam na miejsce, uderzyła mnie przede wszystkim cisza.

Na spę­ka­nej dro­dze asfal­to­wej samo­cho­dy sta­no­wi­ły rzad­kość, a groź­ne desz­czo­we chmu­ry sku­tecz­nie prze­stra­szy­ły poten­cjal­nych spa­ce­ro­wi­czów. Sły­chać było mono­ton­ny szum drzew szep­czą­cych mię­dzy sobą, spro­wo­ko­wa­nych moją nazbyt śmia­łą jak na ich gust obec­no­ścią. Dzię­ki zezna­niom świad­ków, z któ­ry­mi roz­ma­wia­łam, od razu wiem, gdzie powin­nam się udać. Przy­droż­ne rowy pokry­te są war­stwą śmie­ci, schy­lam się i zbie­ram kil­ka bute­lek. Na twa­rzy czu­ję sma­gnię­cia wia­tru zmie­sza­ne­go z desz­czem, chłod­ne i ostre jak metal.

Pobli­skie domy roz­mno­ży­ły się od tego cza­su niczym grzy­by po desz­czu. Czy miesz­kań­cy pamię­ta­ją? Czy mają jaką­kol­wiek świadomość?

Poja­wi­ło się tu kil­ku przy­jezd­nych. Więk­szość budyn­ków powsta­ło jed­nak dzię­ki miej­sco­wym – wyzna­je mi jed­na z miesz­ka­nek wsi Leśni­ca.
Drze­wa pochy­la­ją swo­je gło­wy nad dro­gą, tak że całość wyglą­da jak cha­rak­te­ry­stycz­ny tunel – odcię­ty od świa­ta, od wścib­skich spoj­rzeń. Od poten­cjal­nych świad­ków. Sto­jąc tu, jesz­cze trud­niej mi jest uwie­rzyć, że Gabriel Sz. wybrał to miej­sce przy­pad­ko­wo. Pukam do kil­ku drzwi, zada­ję pyta­nia, pro­szę o roz­mo­wę. W koń­cu szczę­ście się do mnie uśmie­cha – tra­fiam na Pań­stwa O*, któ­rzy wyra­ża­ją chęć podzie­le­nia się ze mną swo­imi przeżyciami.

„Była piękna pogoda”

- Pamię­tam ten dzień – wspo­mi­na Pani O. — W oko­li­cach połu­dnia naszą uwa­gę zwró­cił samo­chód, któ­ry w cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób jeź­dził po naszej miej­sco­wo­ści. Cią­gle się krę­cił. Wcze­śniej go nie widzie­li­śmy, dla­te­go zasta­na­wia­li­śmy się, czyj jest.
- Poru­szał się bar­dzo wol­no – wtrą­ca Pan O. – Z prze­rwa­mi, jak gdy­by zasta­na­wiał się, czy jechać dalej, czy nie. Po jakimś cza­sie znikł z nasze­go pola widze­nia.
- Roz­ma­wia­łam potem z oso­bą, któ­ra prze­jeż­dża­ła obok tego auta – kon­ty­nu­uje Pani O. — Powie­dzia­ła, że tro­chę się zanie­po­ko­iła, bo samo­chód nie miał tabli­cy reje­stra­cyj­nej, a kie­row­ca schy­lił się nagle bar­dzo nisko, żeby nie było go widać. Inna oso­ba mija­ją­ca auto stwier­dzi­ła, że nie­zna­jo­my zasła­niał sobie twarz maską spa­wal­ni­czą. Nie wie­dzie­li­śmy, czy to kobie­ta czy męż­czy­zna. Póź­nym popo­łu­dniem nagle zauwa­ży­li­śmy dym w oko­li­cach lasu.
Pan O. kiwa gło­wą i doda­je:
- Musia­ło być koło 17.00. Pra­co­wa­łem w gospo­dar­stwie, a plan dnia mia­łem szcze­gó­ło­wo usta­lo­ny.
- Myśle­li­śmy, że coś się pali. Na wsi jest taki zwy­czaj, że jeśli u kogoś wystą­pi jakaś sytu­acja klę­sko­wa to wszy­scy sta­ra­ją się udać do tego miej­sca, żeby pomóc. W związ­ku z tym, mój mąż wsiadł na rower i poje­chał do lasu, żeby spraw­dzić, co się dzie­je. Wte­dy nie powią­za­li­śmy dymu z tym podej­rza­nym autem – doda­je Pani O.

 

- Co pan tam zoba­czył? – pytam, tro­chę oba­wia­jąc się odpo­wie­dzi.
- Po lewej stro­nie samo­chód stał w rowie, ten dru­ginaprze­ciw­ko po tej samej stro­nie. Kobie­ta leża­ła na skar­pie, wynie­sio­na z pło­ną­ce­go auta. Była przy niej pie­lę­gniar­ka i, jak się potem oka­za­ło, mąż. Wzbu­dził we mnie podej­rze­nia. Zacho­wy­wał się nie­na­tu­ral­nie. Szar­pał nią tak moc­no, jak­by chciał jej zaszko­dzić. Pie­lę­gniar­ka pró­bo­wa­ła go odgo­nić, ale on nie słu­chał. Roz­po­zna­łem jeden z samo­cho­dów — to bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ne auto. Według pier­wot­nych zeznań męż­czy­zny pod­czas podró­ży mał­żeń­stwa w pew­nym momen­cie w ich samo­chód miał z impe­tem wje­chać prze­wo­żą­cy butle z gazem Polo­nez Truck. Kie­ro­wać nim mie­li męż­czyź­ni, któ­rych twa­rze ukry­te były za maska­mi spa­wal­ni­czy­mi. Na sku­tek tego ude­rze­nia Seat pary miał sta­nąć w pło­mie­niach. Prze­ra­żo­ny Gabriel Sz. wydo­stał się z auta, a następ­nie wyniósł z nie­go pół­przy­tom­ną kobie­tę.
- Myśle­li­śmy, że to był wypa­dek. Zabój­ca wró­cił na to miej­sce i sam podał tę wer­sję. Jecha­li, ktoś w nich ude­rzył, on był w szo­ku, odda­lił się, mówił, że szu­kał pomo­cy. Wbiegł do pobli­skiej lecz­ni­cy wete­ry­na­ryj­nej, pro­sił o moż­li­wość sko­rzy­sta­nia z tele­fo­nu. Podob­no był umó­wio­ny ze swo­im kole­gą, że odbie­rze go z miej­sca wypad­ku. Ale ten nie zja­wił się, dla­te­go pró­bo­wał inne­go spo­so­bu. Chy­ba to wła­śnie do nie­go pró­bo­wał się dodzwo­nić, ale nie uda­ło się, więc zno­wu wró­cił do lasu.

Pew­na prze­jeż­dża­ją­ca przy­pad­kiem kobie­ta zauwa­ży­ła jed­nak pobru­dzo­ne­go męż­czy­znę panicz­nie bie­ga­ją­ce­go wzdłuż dro­gi. Zapa­mię­ta­ła jego wygląd i poda­ła ryso­pis, któ­ry przy­po­mi­nał jed­ne­go z miesz­kań­ców Leśni­cy. — B. był podej­rza­ny nie­słusz­nie. Kobie­ta, któ­ra aku­rat prze­jeż­dża­ła autem w stro­nę Dobru­cho­wa, zatrzy­ma­ła się, bo machał do niej jakiś czło­wiek. Popro­sił on ją o pod­wóz­kę. Postu­rą był podob­ny do B. Dodat­ko­wo Truck prze­wo­ził butle z gazem. B. wcze­śniej pra­co­wał roz­wo­żąc gaz. Poli­cja zgar­nę­ła go do aresz­tu. Miał jed­nak ali­bi, więc zwol­nio­no go do domu. Nie było go więc wte­dy na miej­scu zdarzenia.

Nie spodziewaliśmy się takiego zakończenia.

Polo­nez mimo bra­ku tablic reje­stra­cyj­nych na szy­bie umiesz­czo­ną miał iden­ty­fi­ku­ją­cą naklej­kę. Dzię­ki niej szyb­ko usta­lo­no, że jego wła­ści­cie­lem tak napraw­dę jest mąż ofia­ry, któ­ry doko­nał zaku­pu tuż przed wypad­kiem. Oka­zu­je się, że śla­dy osmo­lo­gicz­ne zabez­pie­czo­ne w pojeź­dzie nale­żą do męż­czy­zny. Jego zezna­nia zaczy­na­ją być coraz mniej wia­ry­god­ne. Wynaj­mu­je adwo­ka­ta.
- Czy ta spra­wa wpły­nę­ła jakoś na waszą spo­łecz­ność? – pytam, kie­dy znam już całą histo­rię. Pani O. zasta­na­wia się chwi­lę.
- Nasze poczu­cie bez­pie­czeń­stwa nie zmie­ni­ło się zbyt­nio – wyzna­je — Kie­dy praw­da wyszła na jaw, ludzie byli zbul­wer­so­wa­ni. Spra­wa była gło­śna, dla­te­go roz­ma­wia­no o zda­rze­niu jesz­cze przez dłu­gi czas. Wszyst­ko to przy­po­mi­na­ło fabu­łę fil­mu – trud­no było uwie­rzyć w jej praw­dzi­wość.
- Ja koja­rzy­łem dziad­ka Sz. – wspo­mi­na pan O.  — Roz­ma­wia­li­śmy zale­d­wie kil­ka razy. Sły­sza­łem, że bar­dzo całą spra­wę prze­żył. Zmarł nie­dłu­go po tragedii.

Z pry­wat­nej roz­mo­wy z byłym straż­ni­kiem wię­zien­nym mają­cym oka­zję zetknąć się z
Gabrie­lem Sz., dowie­dzia­łam się, że był wyco­fa­ny, ule­gły, spo­koj­ny. Jeden z tych więź­niów, któ­rych nie pamię­ta się przy oka­zji ponow­ne­go spo­tka­nia. Przez cały czas poby­tu Eli­zy w szpi­ta­lu w Sie­mia­no­wi­cach uda­wał kocha­ją­ce­go, zroz­pa­czo­ne­go męża.
Ojciec Eli­zy wspo­mi­na w jed­nym z wywia­dów, że wraz z żoną nie infor­mo­wa­li Gabrie­la o tra­gicz­nym sta­nie swo­jej cór­ki. Za bar­dzo mu współ­czu­li. „Byli­śmy prze­cież w tej samej dru­ży­nie”.
- Nie­któ­re oso­by zna­ły rodzi­ców tej kobie­ty. My oso­bi­ście nie. Na począt­ku współ­czu­li spraw­cy, prze­ży­wa­li to wspól­nie i wspie­ra­li go. Nie mie­li poję­cia, że jest mor­der­cą. Może­my tyl­ko się domy­ślać, co czu­li, kie­dy pozna­li praw­dę.
- Sły­sze­li­śmy, że Gabriel Sz. zacho­wy­wał się bar­dzo emo­cjo­nal­nie pod­czas pogrze­bu – doda­je pan O. – Przez cały czas grał zdru­zgo­ta­ne­go, pod­czas gdy prze­cież znał prawdę.

Sie­dem­na­ście lat po popeł­nio­nej zbrod­ni Gabriel Sz. udzie­lił wywia­du Toma­szo­wi Ław­nic­kie­mu. Pod­kre­ślał, że teraz jest inną oso­bą, że codzien­nie się modli. Ukoń­czył stu­dium Chrze­ści­jań­skie­go Insty­tu­tu Biblij­ne­go, dzię­ki cze­mu zdo­był zawód nauczy­cie­la reli­gii. „Bar­dzo mi zale­ży na gło­sze­niu Sło­wa Boże­go” prze­ko­nu­je.  Chce ubie­gać się o uła­ska­wie­nie.


*Dane zosta­ły zmie­nio­ne w celu zapew­nie­nia ano­ni­mo­wo­ści.
** Wypo­wie­dzi pań­stwa O. zosta­ły zre­da­go­wa­ne, ale ich pier­wot­ny sens został zachowany.