One
Autor: Emilian Bebel
Pełne błękitu i braku zrozumienia
Niby takie same lecz znów je coś zmienia
Lekko zmęczone trudem istnienia
Patrzą błagając, chcąc ocalenia
Szczęścia w nich nie ma
Błądzą w swych spostrzeżeniach
Płaczą nad sobą w swój nieład,
Chcąc tylko być jak kiedyś cenione
Lecz tylko widzą że zbliża się koniec
Czyje są one?
Sięgają pamięcią by znaleźć właściciela
Przecież musiały widzieć go nie raz
Szukają i patrząc przed siebie,
Nie dowierzają, on właścicielem
Widzą, on bardziej potrzebuje ocalenia
Takie są moje spostrzeżenia.
Wędrowiec nad morzem mgły
Autor: Rafał Malczewski
Legendarny
wędrowcze – gdzie znowu poniosły cię nogi?
Spoglądasz
na świat z mistycznych szczytów.
Stąd
widać obłoki i krainę do odkrycia.
Co
czujesz zwrócony plecami w mą stronę?
Czy
ten widok dech ci zapiera?
Czy
może skupiasz się na dalszej podróży…
Widzę
górę, która tak cię trapi,
Tam
w oddali czeka kolejna przygoda.
Lasy
nieśmiałe szepczą twe imię…
Ile
półek skalnych przebyłeś, aby stanąć tak pięknie?
Ile
godzin za tobą wspinaczki?
Jak
zachowałeś marynarkę tak gładką?
Mimo
osamotnienia nie jesteś tam jedyny…
Nawet
ja odczuwam obecność czegoś większego.
Przygląda
się tobie i mnie…
Jak
opiszesz ten widok wspaniały?
Otaczające
lasy i skały domagają się uwagi,
Widzisz
jak dumnie prezentują swe wdzięki.
Jedynie
mgła chcąc zachować rąbek tajemnicy,
Zatapia
wszystko w potopie bieli.
Ileż
byś dał za orli wzrok i ogniste skrzydła…
Wiecznego
lotu wizja zapiera dech w piersiach,
Czujesz
potrzebę kolejnej przemiany.
Świat
przecież jest zmienny…
Mimo,
że zmienny, to nadal niedoskonały.
Czy
widzisz mankamenty w tych ostrych zboczach?
One
prawdziwym pięknem tej krainy.
Ciekawi
widok z następnych szczytów,
Jeszcze
wyższych i wznioślejszych od uprzednich.
Opowiedz
mi i o nich, legendarny wędrowcze…
Zew mrocznej kniei
Autor: Rafał Malczewski
Byłeś
tam ze mną?
Odkryliśmy
razem mroczną tajemnicę?
Samotny
Maratończyku…
Jako
jedyny byłeś moim towarzyszem,
Przemierzając
niezbadane zakamarki niebios.
Twoja
lekka pochodnia rozświetlała wąską drogę.
Przekazany
ci przez Wielkiego Brata,
Twój
blask nigdy się nie kurczy,
W
nocy prowadzisz zbłąkanych wędrowców.
Pamiętam
jak dziś swoją największą podróż.
Spacer
wśród milczących mieszkańców tej kniei,
Ich
szepty roznoszone wraz z zimnym powiewem.
Pamiętam
opiekunów tych lasów.
Głowy
wychylające się zza dorosłych ich braci,
Mruczących
i syczących w swym gniewie.
Pamiętam
wzburzoną drogę,
Która
chcąc odpocząć błagała o szybszy mój krok.
Jęczące
podłoże domagające się snu.
Pamiętam
twe oblicze zerkające zza chmur,
Delikatne
lico przepełnione strachem,
Podobnie
do mojego serca.
Z
każdą minutą cisza stawała się męką.
Knieja
chroniła swej mrocznej tajemnicy,
W
cieniach widziałem Ukrytych.
Kiedy
jeden się wychyli,
Reszta
zamiera w bezruchu.
Możesz
na nich spojrzeć, lecz nic nie zobaczysz.
Kolejny krok…
To
następny mknie na spotkanie,
Drwiąc
z mej głupoty.
Uwielbiają
poczucie czyjegoś strachu.
Choć
brak im twarzy,
Czujesz
przerażające uśmiechy.
Ukryci
nie muszą cię wabić do własnej twierdzy.
Wiedzą,
iż sam w ich domu zawitasz.
Nie
pragną uwagi,
Nie
pragną cierpienia.
Pragną
wyzbyć się samotności…
Stąd
te nikczemne uśmiechy.
Pragną
wyzbyć się własnych słabości…
Dlatego
uparcie cię gnębią.
Pragną
zachować tajemnice tej kniei…
Stąd
ich nieustępliwa obserwacja.
Chcąc
towarzysza, zamykają się na ciebie…
Chcąc
wyzbyć się szaleństwa, wywołują obłęd u ciebie…
Ukrytych
nigdy nie poznasz,
Lecz oni poznali już ciebie…
Wystarczy
jeden spacer z Maratończykiem…