Recenzja filmu “Krime Story. Love Story”
Autor: Patrycja Rodak
„Krime Story. Love Story” to polska komedia gangsterska w reżyserii Michała Węgrzyna, która weszła do kin 11 lutego br. Mając na uwadze, że poprzednie filmy wspomnianego twórcy, tj. „Proceder” i „Gierek”, zostały ostro przekopane przez w zasadzie każdego krytyka filmowego, mimo hucznych zapowiedzi tejże produkcji, prawdopodobnie mało kto spodziewał się fajerwerków.
Film jest adaptacją książki Marcina „Kaliego” Gutkowskiego, który jest nie tylko autorem książkowego oryginału, na którym bazuje produkcja, ale przede wszystkim popularnym raperem. Jego utwory mają miliony odsłuchań, więc z pewnością zna się na tworzeniu rapu, a także pisaniu opowieści.
Jako że film miał premierę w okolicach walentynek, za namową mojej drugiej połówki wybraliśmy się do kina, aby zobaczyć i samemu ocenić tę produkcję.
Tytułowy Krime (Cezary Łukaszewicz) jest ulicznym cwaniakiem i drobnym złodziejaszkiem, który wraz z kumplem Wajchą (Michał Koterski) nie stronią od szemranych interesów oraz mocniejszych używek — alkohol czy narkotyki nie są im obce. Gdy dostają zlecenie od miejskiego gangstera „Palacza” (Cezary Żak), aby ukraść walizkę z pieniędzmi pewnego biznesmena, są przekonani, że ten „skok” pozwoli im uciec z patologicznego środowiska ulicznego i ustawić się do końca życia. Jednak nagle wszystko zaczyna się komplikować – dwójce przyjaciół zaczynają deptać po piętach stróże prawa, jak i również niedawni zleceniodawcy. Jakby tego było mało, Krime zakochuje się z Kamili (Wiktoria Gąsiewska), będącej córką okradzionego biznesmena.
Zgodnie z tytułem, zbrodnia i miłość mają grać w jednym rytmie. Czy rzeczywiście tak jest? Sam Kali kilkukrotnie zaznaczał w wywiadach, iż został wyłączony z prac nad filmem już na wczesnym etapie tworzenia scenariusza, co przełożyło się na powstanie ekranizacji opartej na niezgrabnym wzięciu pewnych fragmentów książki i połączeniu ich z licznymi autorskimi pomysłami scenarzysty — zaproponowana przez Węgrzyna historia tworzy przez to lekki bajzel i chaos. Odsunięcie rapera od scenariusza to trochę tak, jakby twórcy pozbyli się nie tylko autora, ale i książki, na której de facto mieli bazować.
Za główny wątek uznaje się historię dwóch stereotypowych crime buddies, dokonujących napadu mającego odmienić ich los, co przeplata się z mało absorbującymi uwagę obrazami z życia maturzystki Kamili czy historią seryjnego mordercy młodych kobiet. Nie pogłębiono nigdzie ani socjologicznego tła związanego z życiem w blokowisku (a przecież Węgrzyn napoczął tę kwestię), ani nie pokazano rozwoju więzi między bohaterami, co uważam za jeden z większych minusów. Relacje między postaciami w tym filmie niestety praktycznie w ogóle nie istnieją – jako widzowie nie dostajemy nic przez co moglibyśmy się z nimi zżyć lub współczuć im, począwszy od relacji Wajchy i jego ciężarnej dziewczyny-pielęgniarki, poprzez związek Kamili i Krime’a, na który poświęcono tylko 20 minut seansu, skończywszy na rodzinnych relacjach licealistki.
Pierwsza część produkcji (ta z „Krime Story”) utrzymuje nawet przyzwoite tempo akcji, a niekiedy trzyma w napięciu. Śledzimy losy bohaterów, dostajemy nawet jedną, moim zdaniem, dobrą akcję gangsterską, zwieńczoną ucieczką i pościgiem, którą całkiem dobrze się oglądało dzięki dynamicznemu montażowi i wpadającej w ucho ścieżce dźwiękowej. Jest tu mnóstwo żartów Wajchy, ale też sporo brutalności — ta część momentami śmieszy i wzrusza, mimo paru potknięć w scenariuszu.
Niestety druga część tytułu – „Love Story” – zwiastuje już opowieść niższych lotów. Mocne spłaszczenie tematu, wątek romantyczny niezwykle płytki poprzez brak pokazania głębi uczucia i bezsensowne dialogi. Tak naprawdę miłość Kamili i Krime’a jest w tym filmie ciałem obcym, które ani nie dopełnia pierwszej części, ani nie zachęca do pozostania w sali kinowej.
Finał recenzowanego filmu nie porywał, miał w sobie wiele niedomówień. Po dziś dzień zastanawiam się, jakim cudem para policjantów zjawiła się jak cienie na plaży, po której spacerował Krime z Kamilą? Kto wezwał pomoc, skoro nie było pokazane, aby ktokolwiek po nią dzwonił? O co chodzi ze słowami Kamili na temat podobieństw blizn Krime’a i mściwej policjantki? Czy w takim razie byli spokrewnieni? Czy główny bohater w ogóle przeżył? Na te pytania widz nie dostaje odpowiedzi, opuszczając salę kinową z chaosem w głowie i nienasyceniem. Ale za to otrzymujemy piękny ruch kamerą w górę i widok morza z lotu ptaka, dopełniony muzyką i napisami końcowymi…
Całościowo gangsterka przeplata się z teen drama i thrillerem o seryjnym mordercy, aby następnie przejść w kino akcji i finalnie melodramat.
Dokonując końcowego rozrachunku z tą produkcją, na pewno stwierdzić należy, że scenariusz jest mocno zagmatwany i nieprzemyślany, a historia częściowo przerysowana. Postacie były jednak zabawne – szczególnie Wajcha, bardzo pozytywny bohater odegrany przez aktora, który w takich chillowych rolach się świetnie odnajduje. Gąsiewska też była dobrą postacią – zbuntowaną młodą dziewczyną. Kto w liceum choć raz taki nie był? Wszyscy bohaterowie występujący w tym filmie zasługiwali na głębsze przedstawienie. M.in. przez ten rażący błąd, „Krime Story. Love Story” mógłby wybrzmieć zupełnie inaczej. Nie powiedziałabym, że jest to film w całości spisany na straty – na pewno nie jest to majstersztyk, natomiast z pewnością jest to lekki, mało wymagający seans, w sam raz na wieczorny relaks pod kocykiem.
Czy z tego filmu da się wyciągnąć jakiekolwiek wnioski? A no da się… Tak, jak w rapie Kaliego przemawia dojrzały przekaz, tak i tutaj jest on bardzo ważny. Jesteśmy kowalami swojego losu, choć na nasze decyzje ogromny wpływ ma doświadczenie. Czasem musimy dotknąć dna, by się odbić i spojrzeć na życie inaczej. Czasem jest to jedyny sposób, aby zastanowić się nad kierunkiem swoich działań i ustalić w życiu priorytety.