Miasto Doznań
Autor: Anonim
Poznań jest stolicą Wielkopolski. Został założony w 1253 roku i jest jednym z najstarszych polskich miast. Ma za sobą długą i krętą historię. Był niegdyś umowną stolicą Polski, a także punktem zapalnym powstania wielkopolskiego w 1918 roku. Postanowiliśmy razem z przyjaciółką odwiedzić to piękne miasto, aby poznać jego uroki.
4:00 — rozbrzmiewa budzik. Wstaję ledwo żywy. Spałem niecałe 3 godziny. Do domu wróciłem o 1 w nocy. Cały poprzedni dzień spędziłem zwiedzając Częstochowę. Na stole w pokoju przyszykowane już mam rzeczy na podróż. Plecak, kurtka przeciwdeszczowa, woda i batonik. Mimo wypitej kawy ciągle czułem skutki krótkiego snu. Wyszedłem z mieszkania i poszedłem na stację kolejową. Jest jeszcze ciemno, a temperatura na dworze przypomina trochę tą z końca ubiegłego roku, kiedy na chodnikach leżał jeszcze śnieg. Miasto wydaje się wyludnione, wszyscy jeszcze śpią. Po drodze mijam jedynie kobietę na przystanku, która czeka pewnie na autobus do pracy. Przechodzę na drugą stronę ulicy, ponieważ nie chcę iść przez stary bazar. Ostatnimi czasy urzędują tam głodne dziki i nie chciałbym akurat trafić na matkę i jej maleństwa. Spokojnym krokiem docieram na peron, mam jeszcze 20 minut do przyjazdu pociągu. Jest czas na sprawdzenie czy aby na pewno niczego nie zapomniałem.
4:55 — na peron wjeżdża pociąg z dużym napisem z przodu lokomotywy: RADOM. Wsiadam do wagonu nr 10, nadal czuję zmęczenie, szukam mojego przedziału. W pewnym momencie słyszę za plecami krzyk: Tutaj! Jak zwykle poszedłem za daleko. Wsiadam do przedziału. Moim oczom ukazuje się starsza kobieta około 40-stki, której kompletnie nie znam i najpiękniejsza dziewczyna na świecie z urokliwym i niewyspanym spojrzeniem, Paula moja towarzyszka, z którą spędzę resztę tego dnia.
5:40 — jesteśmy w Radomiu. Musimy poczekać 20 minut na pociąg do Warszawy. Zdążyliśmy zwiedzić stację kolejową w Radomiu, której wnętrze jest nowoczesne i pomysłowe. Kupiliśmy kawę i usiedliśmy na ławce, żeby poczekać na przyjazd pociągu. Kofeina jednak nie pomogła mi w walce ze zmęczeniem. Zasnąłem na chwile na ławce. W pewnym momencie obudził mnie krzyk. Obok nas rozgrywa się następująca scena: strażnik Ochrony Kolei wrzeszczy na pijanego i śpiącego na ławce mężczyznę, aby ten opuścił to miejsce. Na zewnątrz nadal jest zimno, szkoda mi trochę tego człowieka.
6:00 — wyjeżdżamy z Radomia i kierujemy się do Warszawy Centralnej. Podróż mija szybko i spokojnie.
8:00 — jesteśmy w Warszawie Centralnej, gdzie musimy pójść na pociąg do Berlina, bo właśnie taki jedzie przez Poznań i odpowiada nam godzinowo. Stojąc na peronie widać w oddali duże wieżowce, a w powietrzu czuć zapach dymu, który powstał najpewniej wskutek trwających prac remontowych w pobliżu peronu.
8:20 — jesteśmy już w przedziale. Razem z nami siedzi starszy pan ubrany w garnitur i okulary oraz dwóch młodych Niemców. Wyglądają jak studenci. Zacząłem rozmowę ze starszym mężczyzną od tego, że mamy dzisiaj piękną pogodę na podróże! Okazało się, że jest takim samym miłośnikiem historii jak ja. Przez niemal trzy godziny rozmawialiśmy na tematy konstytucji marcowej, drugiej wojny światowej i holokaustu. Mina naszych współpasażerów zza zachodniej granicy była bezcenna, kiedy słyszeli z ust Polaków nazwiska takie jak: Hitler, Goebbels czy Himmler! Paula zauważyła na korytarzu małego yorka. Ona kocha psy, a szczególnie te, które są miniaturowe. Oczy jej błysnęły, od razu pojawił się uśmiech i ruszyła z miejsca, aby wygłaskać małego pasażera. W pewnym momencie naszej podróży poczułem zapach spalin, nie był to normalny zapach w pociągu. Coś musiało się palić! Na korytarzu nie widziałem żadnego poruszenia, dlatego postanowiłem zareagować. Wyszedłem z przedziału i podążyłem za nieprzyjemnym zapachem, który doprowadził mnie do toalety. Była zamknięta. Pobiegłem po konduktora, który z uśmiechem na ustach stwierdził, że to pewnie jakiś gnojek pali papierosy w kiblu. Otworzył drzwi od toalety kluczem i ze zdumieniem zobaczyliśmy, że w środku nikogo nie ma i nic się tam nie pali. Konduktor szybko pobiegł do lokomotywy. Pociąg stanął awaryjnie w szczerym polu. Staliśmy tak około 30 minut. Okazało się, że przyczyną nieprzyjemnego zapachu były przepalone wiązki na hamulcach pociągu. Ruszyliśmy dalej w podróż i w dyskusję o III Rzeszy. Paula przespała całe 3 godziny podróży. Nie mogła wytrzymać naszej ciekawej dyskusji i biedna odpłynęła.
11:20 — dojechaliśmy do upragnionego celu! Poznań Główny. Kupiliśmy od razu bilety na pociąg powrotny. Znowu nie obejdzie się bez przesiadek. Na szczęście będzie tylko jedna w Krakowie. Wyszliśmy z peronu i udaliśmy się na najbliższy przystanek tramwajowy, z którego pojechaliśmy na Miłostowo. Stamtąd piechotą doszliśmy na rynek. Pogoda była okropna. Istny ogień z nieba. Rynek wyglądał urokliwie. Na pierwszy rzut oka przypomina mi ten z Wrocławia, jednak jest inny i ma w sobie magiczną aurę. Równo o godzinie 12 z wieży poznańskiego ratusza wychodzą koziołki, które zaczynają się bić nawzajem swoimi rogami. Jest to jedna z najbardziej charakterystycznych atrakcji turystycznych w Poznaniu. Cały rynek tętni życiem. Ktoś gra na gitarze, ktoś śpiewa, gdzie indziej jest pokaz żywych ogni. Postanowiliśmy zjeść obiad. Do wyboru mamy kuchnie z całego świata — są restauracje z pizzą sushi czy polskim schabowym. Wybór restauracji zostawiam Paulinie. Ona zawsze ma świetny gust do ubrań i jedzenia, więc w tej kwestii jestem pewny, że wybierze jak najlepiej. Wybór pada na restauracje „Wiejskie jadło” z tradycyjną polską kuchnią. Zamówiłem pierogi ruskie za 14 zł. Moja przyjaciółka pierś z kurczaka z ziemniakami i mizerią. Porcje są duże, a jedzenie bardzo smaczne. Nie mogłem dokończyć posiłku, bo był tak duży. Warto zwrócić też uwagę na kelnerki. Młode piękne Polki. Ta, która nas obsługiwała miała złote włosy i niebieskie oczy. Nie była tak urodziwa jak Paula, ale wyróżniała się na tle innych kobiet w Poznaniu śliczną urodą.
14:00 — po obiedzie przyszedł czas na kupienie pamiątek. Na rynku stoi multum stoisk z tego typu rzeczami. Kupiłem pierwszy lepszy magnes na lodówkę z wizerunkiem koziołków. Inaczej było w przypadku Pauliny. Musiała obejść każde stoisko, zobaczyć każdą pamiątkę. Porównać cenę, rozmiar, kształt, obrazek, kolor i pewnie milion innych rzeczy, których nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Zeszło na tą dogłębną selekcję ponad godzinę. Ja oczywiście stałem obok niej w tym upale i modliłem się, żeby w końcu wybrała idealny magnesik. Popatrz! Ten ma dużo obrazków, ale ten za to ma więcej kolorów. Nie wiem, który wybrać. W końcu wybrała upominek, który zaspokoi jej wszystkie kobiece wymogi w umyśle. Cały rynek to mieszanka różnych stylów architektonicznych, od gotyku po modernizm. Chyba najbardziej moją uwagę przykuły domki, które znajdują się bezpośrednio obok ratusza — są pomalowane w jaskrawe barwy i niemalże świecą podczas słonecznego dnia.
15:00 — udaliśmy się do Parku Adama Mickiewicza. Jest to cudowne miejsce z pięknymi widokami. Znajduje się tam przepiękna fontanna na tle, której widać gmach opery oraz Teatralkę. Świetne miejsce, gdzie można na chwilę usiąść i odpocząć. Na straży parku stoi pomnik wieszcza, od którego skwer nosi swoją nazwę.
16:00 — pojechaliśmy tramwajem na ulicę Stefana Wyszyńskiego. Wysiedliśmy koło Ronda Środka. Obok znajduje się stacja autobusowa, a po drugiej stronie ulicy jest droga prowadząca nad jezioro Maltańskie. Tam też się udaliśmy. Po dotarciu na miejsce natrafiliśmy na kolejkę turystyczną. Pauli zaświeciły się oczy jak pięć złoty. W tej chwili zrozumiałem, że mi nie popuści i będziemy musieli się przejechać tą kolejką. Po zakupieniu biletów musieliśmy poczekać około godziny na zaplanowaną kolejkę. W pobliżu miejsca, skąd mieliśmy wyjeżdżać, znajdowała się gruzińska restauracja „SHEMO”. Tam też się udaliśmy. Zamówiłem lemoniadę, a Paula postanowiła spróbować gruzińskich specjałów i zamówiła kubdari. Obsługiwał nas właściciel restauracji, rodowity Gruzin. Był bardzo sympatyczny, uśmiech nie znikał z jego twarzy. Po chwili przyniósł tacę, na której leżał okrągły placek. Niby nic ciekawego. Jednak w środku placka znajdowało się mięso mielone z przyprawami. Moja przyjaciółka nie mogła zjeść całego dania, ponieważ było bardzo duże, więc poprosiła mnie o pomoc. Po spróbowaniu okazało się, że to naprawdę przepyszne danie. Mięso było świetnie przyprawione. Miało lekko ostry smak, a ciasto było chrupiące i złote. Od tamtego momentu polubiłem gruzińską kuchnię.
Nastała godzina 17. Wsiedliśmy do kolejki i zajęliśmy miejsca. Poza nami do kolejki wsiadła też para z małym synkiem i wózkiem, starsze dwie kobiety z wnuczkami oraz para bez dzieci mająca około 30 lat. Ruszyliśmy. Z początku byłem nieco sceptycznie nastawiony do całej tej przejażdżki, jednak szybko moje nastawienie się zmieniło. Wjechaliśmy w gęsty las. Wkoło nas rozciągały się wielkie drzewa, momentami po prawej stronie widać było plaże i wielkie jezioro. Dzieci miały świetną frajdę — śmiały się i krzyczały. Ja w ciszy też poniekąd czułem się jak dziecko. Takie chwile w życiu są wspaniałe, ponieważ możemy poobcować z naturą i odciąć się na chwilę od życia pełnego problemów i zmartwień. Powietrze było czyste, a dookoła rozbrzmiewały dziecięce krzyki i śpiew ptaków. Stanęliśmy na stacji w środku lasu. Dosiadły się do nas jakieś osoby. Nie zwracałem uwagi kto to był, ponieważ byłem zapatrzony w piękno okolicy i mało wtedy do mnie dochodziło. Miałem wrażenie, że znowu mam 5 lat i nie muszę się niczym przejmować, a życie jest wspaniałe i radosne. Lokomotywa zagwizdała, w niebo uniósł się opar czarnego dymu! Dotarliśmy do stacji końcowej, która znajdowała się w środku lasu. Stamtąd udaliśmy się w stronę Jeziora Maltańskiego, a dokładniej na tor regatowy, gdzie znajdują się kajaki. Jest tam piękny widok na całe jezioro, można posiedzieć na schodkach albo wypożyczyć kajak i popływać po jeziorze. My udaliśmy się na spacer wkoło jeziora. Rozciąga się tam droga rowerowa oraz ziemista droga do spacerów pieszych. Po drodze jest wiele ławek oraz jedna wykonana z brązu, na której siedzi posąg Klemensa Mikuły — rzeźbiarza oraz architekta Malty.
19:00 — obeszliśmy już całe jezioro dookoła i natrafiliśmy na ośrodek narciarsko turystyczny Malta Ski. Na jego terenie znajdowała się kolejka górska. Czując zmęczenie w nogach, nie zostało nam nic innego jak skorzystanie z kolejki. Była to świetna zabawa i możliwość na poczucie lekkiej adrenaliny. Paula była wniebowzięta, krzyczała i się śmiała. Ja też byłem rozbawiony i przejażdżka kolejką okazała się być świetnym sposobem na spędzenie czasu. Powtórzyliśmy kilka razy przejażdżkę i postanowiliśmy pochodzić jeszcze po mieście. Poszliśmy przed siebie skręcając tu i ówdzie i natrafiliśmy na centrum handlowe Poznania. Na tle zachodzącego słońca wyglądało pięknie. Szukaliśmy przystanku tramwajowego, z którego moglibyśmy się dostać z powrotem na rynek. Pomocni w znalezieniu tego miejsca okazali się być mieszkańcy Poznania. Każdy był życzliwy i szczery. Wskazali nam drogę, którą mieliśmy się udać na tramwaj. Jednym z mankamentów tramwajów w Poznaniu jest to, że nie na każdym przystanku stoi automat z biletami i bilet trzeba mieć po prostu wcześnie kupiony. Niestety i na tym przystanku nie było biletomatu, a nasz tramwaj już podjeżdżał. Jak to się mówi — na przypale albo wcale i pojechaliśmy na gapę. W tramwaju pewna kobieta przykuła moją uwagę. Była zapłakana i prosiła młodą dziewczynę łamaną polszczyzną o pożyczenie telefonu. Wyjaśniła, że jest Polką i urodziła się w Stanach Zjednoczonych. Zgubiła telefon i musi dodzwonić się po swojego brata, żeby ten po nią przyjechał. Koniec końców brat odebrał ją na którymś z przystanków, a my pojechaliśmy dalej. Na szczęście podróż obyła się bez rozmowy z kanarami.
20:30 — jesteśmy znowu na rynku. Tym razem powoli zaczyna się noc. Światła dnia są zastępowane światłami lamp ulicznych oraz blaskiem restauracji i barów. Nadal jest tłocznie i powiedziałbym, że jest więcej osób, niż w południe. Usiedliśmy w pierwszej restauracji, w której było miejsce. Zamówiliśmy po piwie. Zaczęliśmy długą rozmowę podsumowującą całą dotychczasową podróż.
22:00 — przespacerowaliśmy się wkoło rynku. Wszystko pięknie się świeciło. Są też budki z jedzeniem, których wcześniej nie widziałem. Pomału zbieraliśmy się do przejścia na dworzec kolejowy. Została nam godzina do pociągu. Wsiedliśmy w autobus 498 i odjechaliśmy.
22:30 — autobus zatrzymał się na Pętli. Kierowca powiedział nam, że to już ostatni przystanek. Byłem zdziwiony, ponieważ myślałem, że wysiądziemy koło dworca, a wysiedliśmy na odludziu koło lasu. Najwidoczniej pomyliliśmy autobusy. Zostało nam 20 minut a jesteśmy na drugim końcu miasta. Zadzwoniliśmy po Ubera, który szybko po nas przyjechał. Kierowcą był Polak, który mieszka w Poznaniu od 3 lat. Jeszcze nigdy w życiu nie jechałem tak szybko po mieście autem. Dostaliśmy się w 10 minut na dworzec i zdążyliśmy na ostatni pociąg.
23:00 — okazało się, że pociąg jest przepełniony i musimy siedzieć na korytarzu. Spotkaliśmy tam strasznie zdenerwowanego mężczyznę, co trochę coś szeptał pod nosem. Z twarzy wyglądał jak typowy Turek, miał bliskowschodnią karnację. Zdziwiło mnie, kiedy zapytał się płynną polszczyzną czy mam ognia. Nie miałem, ale za to zaczęliśmy rozmowę. Okazało się, że ma na imię Dawid i właśnie wraca do domu z urodzin brata. Był bardzo poruszony tym, że ochrona kolei pali papierosy na stacji, a jemu nie wolno. Spojrzał na Paulę i powiedział, że ma piękne oczy. Miał rację. Okazało się także, że w plecaku ma pozostałości po urodzinach brata. Wódkę, kilka piw i pałkę teleskopową. Do tej pory nie wiem po co mu była pałka teleskopowa. Dostałem litr i jedno piwo w prezencie. Od tamtego momentu podróż minęła nam bardzo szybko. Jedynie momentami trzeba było wstawać z podłogi i przepuszczać ludzi przechodzących przez korytarz.
5:00 — dotarliśmy do Krakowa. Okazało się, że mamy bilet na zły pociąg, który odjeżdża dopiero o 10. Najbliższy startował za 10 minut z peronu 3‑ciego. Zaczęła się walka z czasem. Chcieliśmy zwrócić bilety i kupić te na wcześniejszy pociąg. Pani przy kasie była bardzo pomocna i w miarę szybko wydrukowała nam nowe bilety i zabrała te stare. Pobiegliśmy na peron i na szczęście zdążyliśmy. Byłem wyczerpany. Przez ostatnie 2 dni spałem tylko 3 godziny, jednak nie mogłem zasnąć. Paula od razu zamknęła oczy i zasnęła. Około godziny 8 byliśmy już w Kielcach. Obudziłem towarzyszkę podróży, żeby nie przespała swojej stacji. Wzięła swoje rzeczy i wyszła z pociągu. Mi zostało jeszcze 40 min do domu. O 8:40 byłem już w Skarżysku. Dzień był piękny i słoneczny. Jedyną moją myślą było pójście do domu i położenie się spać. Podróż była wspaniała. Dla takich chwil warto żyć. Wszystkie doznania na pewno zostaną na długo w moim sercu. Pojechałem tam z wyjątkową osobą. Poznałem wyjątkowych ludzi. Miasto było jednym z piękniejszych, w których kiedykolwiek byłem i na pewno chciałbym tam jeszcze kiedyś wrócić. Polecam każdemu zwiedzić rynek w Poznaniu, zobaczyć koziołki i przejechać się lokomotywą wkoło jeziora Maltańskiego, a także spróbować gruzińskiej kuchni, która jest naprawdę wspaniała.