Przejdź do treści

Czy matka też jest człowiekiem? Recenzja filmu “Córka”

Autor: Nata­lia Nowak

Debiut to naj­waż­niej­sze wyda­rze­nie dla twór­cy – zade­biu­to­wać moż­na tyl­ko raz, a poza tym czę­sto deter­mi­nu­je to przy­szłą dro­gę arty­sty, spra­wia, że póź­niej wycze­ku­je się (bądź nie) kolej­nych dzieł czy to na festi­wa­lach, czy w regu­lar­nej dys­try­bu­cji. Szcze­gól­nie cie­ka­we są debiu­ty reży­ser­skie ludzi, któ­rzy sta­li głów­nie przed kame­rą. Tak jest z „Cór­ką”, czy­li reży­ser­skim debiu­tem Mag­gie Gyl­len­ha­al, opar­tym na powie­ści Ele­ny Fer­ran­te o tym samym tytu­le. Film w pol­skich kinach poja­wił się 4 mar­ca — i zachwycił. 

„Cór­ka” opo­wia­da o kobie­cie imie­niem Leda, któ­ra uda­je się na waka­cje do Gre­cji. Pla­no­wa­ła czy­tać, odpo­czy­wać na pla­ży, a w mię­dzy­cza­sie tro­chę potę­sk­nić za swo­imi cór­ka­mi. Jed­nak jej spo­kój zabu­rza pew­na eks­cen­trycz­na rodzi­na zamiesz­ku­ją­ca naj­więk­szą wil­lę na wyspie. Uwa­gę Ledy przy­ku­wa przede wszyst­kim Nina, któ­ra mie­rzy się z tru­da­mi bycia mło­dą mamą uro­czej dziew­czyn­ki. Obser­wo­wa­nie ich wywo­łu­je u Ledy wspo­mnie­nia z okre­su macie­rzyń­stwa i kon­se­kwen­cje decy­zji z prze­szło­ści, któ­rych nie moż­na cofnąć. 

Gdy­bym musia­ła pod­su­mo­wać „Cór­kę” w jed­nym zda­niu powie­dzia­ła­bym, że jest to film o macie­rzyń­stwie, poda­ny z inten­syw­no­ścią thril­le­ra psy­cho­lo­gicz­ne­go. Wła­ści­wie samo sło­wo „inten­syw­ny” było­by wystar­cza­ją­ce. Wni­kli­wość i lite­rac­kość sce­na­riu­sza oraz kon­cert aktor­ski spra­wia­ją, że widz oglą­da film z nie­ustan­nym napię­ciem. Stąd też trzy nomi­na­cje osca­ro­we – dwie aktor­skie oraz za sce­na­riusz adap­to­wa­ny. Oli­via Cole­man w głów­nej roli po raz kolej­ny udo­wad­nia, że jest aktor­ką god­ną wszyst­kich moż­li­wych nagród, ale na aplauz zasłu­gu­je rów­nież Jes­sie Buc­kley, któ­ra odgry­wa młod­szą wer­sję Ledy – pierw­szy raz sły­szę, żeby dwie aktor­ki dosta­ły nomi­na­cję osca­ro­wą za rolę tej samej posta­ci. Bar­dzo pozy­tyw­nie zasko­czy­ła mnie rów­nież Dag­ma­ra Domiń­czyk (pocho­dzą­ca z Kielc!) w swo­jej nie­oczy­wi­stej, ale bar­dzo wyra­zi­stej roli. Za każ­dym razem, gdy się poja­wia, krad­nie ekran. 

Rów­nież tech­nicz­nie „Cór­ka” zasłu­gu­je na uzna­nie. Mon­taż, ruchy kame­ry, wszyst­ko jest dopa­so­wa­ne do tego, co wła­śnie widzi­my na ekra­nie. Gdy na począt­ku fil­mu dowia­du­je­my się, że Leda nie lubi naru­sza­nia swo­jej pry­wat­nej prze­strze­ni, dużo wyraź­niej odczu­wa­my fakt, że póź­niej kame­ra jest nie­mal do niej „przy­kle­jo­na”. Widz ma wra­że­nie, jak­by sam naru­szał pry­wat­ność boha­ter­ki. For­ma odda­je i pod­kre­śla boga­tą emo­cjo­nal­nie treść. 

 

Dla nie­któ­rych seans ten może być trud­ny – reży­ser­ka zada­je dużo pytań, ale sama nie odpo­wia­da, pozo­sta­wia to widzo­wi, któ­ry sam musi zin­ter­pre­to­wać histo­rię, któ­rą zoba­czył. Myślę, że naj­moc­niej „Cór­ka” będzie oddzia­ły­wać na oso­by, któ­re są w podob­nym wie­ku, co boha­ter­ka, któ­rzy mają już za sobą pew­ne doświad­cze­nia. Jed­no­cze­śnie jestem też pew­na, że dla mło­dych ludzi może to być film bar­dzo uświa­da­mia­ją­cy. Spra­wi, że zro­zu­mie się rze­czy, któ­re jesz­cze nas nie doty­czą i zmu­si do popa­trze­nia na bli­skich, na rodzi­ców czy dziad­ków, pod zupeł­nie innym kątem.