Sen o Limonce w Kokosie
Autor: I. Piwnik
Może zabrzmi to trochę absurdalnie, ale chciałbym wam coś wyjaśnić. Jestem całkowicie normalny. Problem leży w tym, gdzie się znajdujemy.
Z jednej strony żyjemy w świecie, gdzie gonimy za uczuciami, wartościami, pieniędzmi, czy miłością. Są to piękne wartości, które źle zagarnięte mogą okazać się czymś równie destrukcyjnym, jak róża. Mamy tu więc do czynienia z łyżką dziegciu w słoiku miodu.
Jednak z drugiej strony, mamy świat marzeń, snu i ubzduranych emocji, który kształtowany jest nie przez nas, a przez kogoś innego. Ta osoba tworzy nasz świat snu, chce jak najlepiej odwzorować to co widzimy oczyma. Robi to w swój logiczny i racjonalny sposób, jak absurdalne by się to nie wydawało. W związku z tym mamy do czynienia z miodem w dziegciu słoika. Tylko, że on nie pęka.
Pojechałem więc do odległej miejscowości Sharply So. Miejsce w którym poranna zorza łuska twe oczy, a rosa łechta policzki i nozdrza. Chciałem po latach pracy odpocząć, dać sobie spokój, chwilę oddechu od tego morderczego triatlonu.
Wszystko tam było cudowne. Czułem się w końcu jak człowiek. Drzewa rosły z dala od betonu, a kwiatki z dala od ludzi. Światło rozświetlało mrok, a ludzie rzucali cienie. Chciało się tam żyć, rzucić wszystko i tam zostać. Miejscowość ta liczyła sobie około pięciu tysięcy osób, a umieszczona była w górach. Wspaniałe miejsce, dla wspaniałych ludzi i goroli.
Zamówiłem cholernie dobrą kawę w lokalnej kawiarni. Obsłużyła mnie najpiękniejsza kawiarka, a w radiu leciała piosenka „Coconut” Harrego Nilssona. Nikt też nie miał problemu, abym w środku zapalił papierosa. Normalnie bym tego nie robił, ale i tak wszyscy kopcili ćmiki jakby byli w Hucie Katowice. Pozwoliłem sobie więc przepalić palone ziarna kawy odrobiną nikotyny. Nikt też nie chciał się do mnie przysiąść, a każdy siedział z kimś. Dla mnie? Bomba.
Najciekawsza była gazeta. Zbierało mi się na wymioty od tego bełkotu. Na pierwszej stronie co? A raczej kto? Zasrany pisarzyna, przyjechał na wakacje do tej samej miejscowości, a więc wszystkie lokalne media musiały dokonać „dziennikarskiej defekacji”. Szczerze? Współczułem mu. Ktoś utopił się w jeziorze, o jaka szkoda. Wzrost przestępstw? Mnie to już nie dotyczy. Lokalna rocznica w związku z jakimś tam powstaniem kogoś tam? Bardzo mi z tego powodu wszystko jedno. Ale co najlepsze to na koniec. Horoskopy. W miłości i życiu prywatnym rybki poznają kogoś, kto zawróci im w głowie. Podoba mi się ta wizja, trzeba w końcu odstawić wódkę i szlugi. Ale czy dla takiej osoby poświęcić wszystko co budowaliśmy latami? Dobre pytanie. W pracy i finansach horoskop ostrzega mnie przed pochopnym szastaniem pieniędzmi. Przy obecnej inflacji i stanie mojego konta, ta kawa powoli staje się burżuazyjnym wybrykiem. Zdrowie? Mam kłopoty z zasypianiem? Kto by się tego spodziewał. Naprawdę przed pójściem do łóżka muszę się wyciszyć i zrelaksować? Dzięki panie horoskop, jak „renkom odjoł”.
Lekturę przerwał mi ciężki damski głos.
- Przepraszam, Pan Ahab? – zapytała funkcjonariuszka, na pewno nie lokalnej policji. Totalnie inny uniform, maniery i zbyt brzydka morda.
- Si, que pasa? – chyba nie muszę mówić jak wtedy wyglądałem. Wyobraźcie sobie.
- Ma Pan może chwilę zamienić słówko? – rany kto tak w ogóle rozmawia? Albo ktoś dał totalnego amatora, albo z nią jest jeszcze gorzej niż ze mną.
- Jeżeli to coś pilnego, to zapraszam, a jak nie to psikot. – Było tak cudownie, a mogłem po prostu powiedzieć, aby paliła gumę. Nie ważne, mogę nawet pogadać. Dawno nikomu nie grałem na nerwach.
- Proszę zapiąć pasy, bo nie mam dla Pana dobrych wiadomości. – No i szlag trafił horoskop. Byłem ciekawy co dalej powie. Kiwałem więc głową, udając, że słucham jej kocopołów.
- … wychodzi więc na to, że Sam Lake jest powiązany z grupą, nad którą wspólnie pracowaliście.
Dwukropek „o”.