Łukasz Barys — „Kości które nosisz w kieszeni”- recenzja
Autor: P. Kosterna
Bardzo młody, bo 25-letni powieściopisarz Łukasz Barys, daje nam się poznać w bardzo spektakularny sposób. Jego pierwsza powieść — choć tylko 141 stronicowa — zachwyca, momentami zabija, ale i przeraża swoją prostotą i naturalnością, przez co jest nieprawdopodobnie prawdziwa.
Powieść dotyka wielu problemów i każdy odnajdzie w niej to, co już w sobie nosi — trochę zagubienia, strachu, niesprawiedliwości. Autor zabiera nas do dość brudnego świata dorastającej nastolatki, która nie może nią być, bo nie jest jej dane doświadczać beztroskiego czasu „głupawki’’ i wszelkiego rodzaju słodkich czy gorzkich „pierwszych razów”. Powieść jest niedługa, ale jak określił krytyk literacki Karol Maliszewski, nasiąknięta „żywiołem lirycznym”. Opisy przeżyć bohaterki, idealnie niczym puzzle, wpasowują się w mniejszą czy większą ludzką wrażliwość. Jakby to było wszystko co człowiek chciałby powiedzieć, lecz brak mu słów. Bezpośredniość narracji skrzywdzonej dziewczyny odbywa się zawsze w punkt. Naiwnie, ale krytycznie przedstawia swój odbiór otaczającej jej rzeczywistości, patologicznej rzeczywistości.
Jest to pierwszy tego typu twór Łukasza Barysa i z pewnością można stwierdzić, że dał popis swojej twórczości. Główna bohaterka poraża odpowiedzialnością i odwagą. Nosi na swoich barkach opiekę nad młodszym rodzeństwem — Danielem i Sonią, podczas gdy matka pracuje,
a babcia umiera na nowotwór. Ma ona w głowie swój własny niepowtarzalny świat, na który składa się całe jej poświęcenie „trudnej” rodzinie, cały smutek istnienia czy żal do matki, której jeszcze świadomie o nic nie obwinia. Czasem tylko denerwuje się, a czasem kocha, bo siłą rzeczy uważa się za całość ogniska domowego, z którego został tylko popiół. Jej młodszy brat Daniel, wtula się w każdego ze zmieniających się konkubentów matki, szukając i pragnąc choć odrobiny męskości, której tak jest mu brak, której nie ma skąd czerpać. Opowiadane historie niekiedy są fantastyczne, jednak nie jest to typowa literatura fantastyczna. Znikome jej elementy nie mają na celu zabierać czytelników w świat iluzji i radosnych wyobrażeń. Pokazują jedynie co kłębi się w głowie dorastającej dziewczyny, która musi być dorosła będąc nastolatką, która nie może pozwolić sobie na ucieczkę do świata bajek, aby choć na chwile poczuć sie dzieckiem.
Przez cały wątek lektury przewijają się tytułowe kości, ale w niedosłownym tego słowa znaczeniu. Kości to czasem śmierć, przeszłość, czasem jakaś pozostałość przeszłości domu, która do dziś daje się we znaki. Lektura jest bardzo współczesna. Matka bohaterki pracuje
w Biedronce i jak sam autor powieści opisuje „kurwi sie”, co podkreśla jej córka w swych nerwowych wypowiedziach. Babcia nie jest przedstawiona tutaj, jako typowy archetyp „babci”. Mimo to po jej śmierci dziewczyna, z „niedokochanym’’ sercem i trudnością, obchodzi się
z jej brakiem, wyobraża ją sobie. Bohaterka żyje z dnia na dzień, doświadczając przytłaczających ją trudności i opowiada o tym w sposób prawdziwy. Sprawia to, że czytelnik może w magiczny sposób poczuć się częścią tej historii. Jakby odkopywał własne podwórko
i znajdował kości.
Tak nietuzinkowa i współczesna, a jednocześnie poruszająca problem śmierci i zagadkowości życia lektura, zasługuje na chwilę uwagi, a czytelnik w każdym wieku znajdzie w niej coś dla siebie. Może cząstkę swoich własnych przeżyć czy traum, lęk, a może ciekawość śmierci, by pomyśleć, że wszyscy nosimy kości w kieszeni.