Przejdź do treści

Dla obecnych jak i przyszłych studentek oraz studentów

Autor: ***

black-hole-2942914_1920

Frag­ment pocho­dzi od Baltasar’a Gra­ci­án y Morales’a z dzie­ła „El Cri­ti­cón”.

 

(…) – Teraz, moi pano­wie – pra­wił – zapre­zen­tu­ję wam dzi­wo uskrzy­dlo­ne, któ­re jest zara­zem dzi­wem rozu­mu. Cie­szę się, że mam do czy­nie­nia z oso­ba­mi świa­tłe­mi, z ludź­mi zupeł­ny­mi; jed­na­ko­woż zauwa­żyć muszę, iż gdy­by któ­ry z was przy­pad­kiem nie był w posia­da­niu rozu­mu cał­kiem, ale to cał­kiem nad­zwy­czaj­ne­go, to naj­le­piej zro­bi, jeśli sobie zaraz, teraz stąd pój­dzie precz: albo­wiem szczyt­ne i sub­tel­ne rze­czy, któ­re się tu obec­nie zda­rzą, zro­zu­mia­łe­mi mu być nie mogą. A więc bacz­ność! Pano­wie moi peł­ni świa­tła i rozu­mu. Teraz wystą­pi orzeł Jowi­sza, któ­ry mówi i argu­men­tu­je tak, iże nie czy­ni ujmy swej nazwie, któ­ry dow­cip­ku­je jak­by jaki Zoilos, a szczy­pie nito Ary­star­chos. Nie wyj­dzie z ust jego żad­ne sło­wo, któ­re by nie zawie­ra­ło jakie­goś miste­rium, nie stresz­cza­ło jakiejś myśli dow­cip­nej, naje­żo­nej stu przy­ty­ka­mi do stu rze­czy. Co tyl­ko rzek­nie, będzie sen­ten­cyą o naj­wznio­ślej­szej głębi.

 

 — Musi to być – rzekł Kri­ti­lo – bez wąt­pie­nia jako­wyś bogacz, lubo poten­tat, gdy­by był bied­ny, to wszyst­ko, co powie­dział, było­by do nicze­go. Srebr­nym gło­sem pięk­nie moż­na śpie­wać, lecz pięk­niej jesz­cze zło­tym mówić dzióbkiem.

 

- Nuże tedy – mówił szar­la­tan dalej – nie­chaj się pięk­nie poże­gna­ją ci pano­wie, któ­rzy sami nie są orła­mi co do rozu­mu: gdyż tacy nie mają tu teraz nic do robo­ty. Cóż to jest? Żaden nie idzie precz? Nikt się nie rusza?

 

A rzecz mia­ła się tak, że żaden nie chciał mieć poję­cia o tem, że nie ma poję­cia: wszy­scy mie­li się raczej za bar­dzo pojęt­nych, czci­li nie­zwy­kle swój rozum i mie­li o sobie jak naj­lep­sze mnie­ma­nie. Kuglarz pocią­gnął wów­czas za gru­bą uzdę i uka­za­ło się – naj­głup­sze – ze zwie­rząt: nazwać je tyl­ko było­by rze­czą obrażającą.

 

 — Tu widzi­cie – krzy­czał kuglarz – orła, orła o wszyst­kich wspa­nia­łych wła­sno­ściach, orła w myśle­niu i w mówie­niu. Niech się tyl­ko nikt nie powa­ży twier­dzić coś prze­ciw­ne­go: bo to nie przy­nio­sło­by zaszczy­tu jego rozumowi.

 

 — Na wszyst­kich świę­tych! – krzyk­nął jeden – widzę jego skrzy­dła: ach, jakież wspaniałe!

 

 — A ja – dodał inny – mógł­bym poli­czyć wszyst­kie pió­ra na nich: o! jakież są misterne!

 

 — Jed­nak zda­je mi się, że ich nie widzi­cie – ode­zwał się jeden do swo­je­go sąsiada.

 

 — Co? Nie widzę? Ja? – wrza­snął mu tam­ten. – Ho, ho! I jak wyraźnie!

 

Ale jeden człek pra­wy i roz­sąd­ny rzekł do swo­je­go sąsiada:

 

 — Na honor uczci­we­go czło­wie­ka! Nie widzę, żeby to był orzeł, nie widzę też na nim piór, nato­miast widzę, dobrze czte­ry kula­we noży­ska i ogon… ach! Jaki ogon!…

 

 — St! Pst! – odparł mu jeden z przy­ja­ciół. – Nie mów pan tego, bo się zgu­bisz: pomy­ślą, żeś pan wiel­ki et cete­ra. Sły­szysz prze­cież co my, resz­ta, mówi­my i robi­my: więc płyń z prądem.

 

 — Na Boga żywe­go! – powie­dział inny, tak­że uczci­wy czło­wiek – przy­się­gam, że to dzi­wo nie tyl­ko nie jest żad­nym orłem, lecz nawet prze­ciw­two­rem orła, mówię wyraź­nie: jest to wiel­ki et cetera.

 

 — Milcz­że już raz! – szep­nął mu przy­ja­ciel, trą­ca­jąc go łok­ciem. – Czyż chcesz, by cię wszy­scy wyśmia­li? Nie wol­no ci mówić ina­czej, jeno że to jest orzeł, choć­byś nawet myślał coś wprost prze­ciw­ne­go: tak prze­cież robi­my wszyscy.

 

 — Czyż nie zauwa­ży­li­ście, pano­wie – krzy­czał szar­la­tan – tych sub­tel­no­ści, któ­re wam ujaw­nia? Kto by ich nie uchwy­cił i nie odczuł, musiał­by chy­ba być pozba­wio­nym wszel­kiej genialności.

 

Z miej­sca wysko­czył jakiś baka­lau­reus, wykrzykując:

 

 — Jakie wspa­nia­łe! Jakież wiel­kie myśli! Zna­ko­mit­szych nie widział świat! A jakie sen­ten­cye! Pozwól­cie mi, bym je spi­sał! Było­by wiecz­ną szko­dą, gdy­bym uro­nił z nich nawet jed­ną tyl­ko literkę.

 

W tej chwi­li zaczę­ło cudow­ne zwie­rzę wyda­wać z sie­bie ów swój głos, co uszy roz­dzie­ra, co by zdo­łał wypro­wa­dzić z rów­no­wa­gi całą radę dyplo­ma­tycz­ną. A dźwię­kom tym towa­rzy­szył taki potok nie­przy­zwo­ito­ści, że wszy­scy osłu­pie­li, spo­glą­da­jąc na się nie­pew­nym wzrokiem.

 

 — Bacz­ność, bacz­ność! Moi wyście mądrzy ludzie – krzyk­nął pospiesz­nie wykręt­ny kuglarz. Patrz­cież. Na pal­cach stać! Widzi­cie: to się nazy­wa mówić! Czyż ist­nie­je dru­gi Apol­lo rów­ny temu? Cóż sądzi­cie o sub­tel­no­ści jego myśli i kra­so­mów­stwie jego języ­ka? Czyż ist­nie­je na świe­cie więk­szy rozum?

 

A ci, co sta­li wokół, spoj­rze­li na się: ale żaden nie odwa­żył się ani pisnąć, żaden nie miał odwa­gi wyra­zić to, co myślał, a co było wła­śnie praw­dą – byle tyl­ko nie ucho­dzić za głup­ca. Raczej wybuch­nę­li wszy­scy jed­nym wiel­kim gło­sem chwal­by i poklasku.

 

 — Ach! Ten pysz­czek – krzyk­nę­ła piskli­wie jakaś śmiesz­na Gadul­ska – cał­kiem mnie pory­wa, była­bym zdol­na słu­chać go przez cały dzień.

chess-316657_1280

Dru­gi a jed­no­cze­śnie ostat­ni frag­ment to krót­ka histo­ria z prze­strze­ni lat 209–207 p.n.e., zwią­za­na z Chiń­skim kanc­le­rzem Zhao Gao.

 

 — Wasza Wyso­kość – zwró­cił się do cesa­rza – koń dla Waszej Wyso­ko­ści! – i wska­zał na zwierzę.

 

Cesarz był rów­nie zasko­czo­ny jak jego mini­stro­wie i zapy­tał kanc­le­rza, w jaki to spo­sób konio­wi mogło wyro­snąć na łbie poroże.

 

 — Jeśli Wasza Wyso­kość mi nie wie­rzy – powie­dział na to Zhao Go – pro­szę po pro­stu zapy­tać swo­ich ministrów.

 

I rze­czy­wi­ście, nie­któ­rzy mini­stro­wie byli na tyle prze­bie­gli albo prze­stra­sze­ni, że potwier­dzi­li sło­wa kanclerza.

 

 — Wasza Wyso­kość, to napraw­dę koń.

 

Było oczy­wi­ście też kil­ku takich, któ­rzy z upo­rem obsta­wa­li przy twier­dze­niu, że zwie­rzę jest jele­niem, a nie koniem. I ich wła­śnie kanc­lerz naka­zał po audien­cji zakuć w łań­cu­chy i stra­cić. To jed­nak nie wystar­czy­ło, kazał stra­cić rów­nież tych, któ­rzy zdu­mie­ni i prze­ra­że­ni, nic nie mówi­li. Od tam­tej pory jeleń jest koniem. A lud ode­brał naukę, że moż­na zhi­lu weima, „z jele­nia robić konia”. Tego okre­śle­nia uży­wa się w Chi­nach do dzisiaj.

 

Na koniec chciał­bym pozdro­wić wszyst­kich, któ­rzy są lub dopie­ro będą Wagne­ra­mi, Don Kicho­ta­mi, Fau­sta­mi lub San­cho Panzami.