Przejdź do treści

Pep

Autor: Igor Piwnik

Mało w życiu jest rze­czy, któ­re mnie poru­sza do tego stop­nia, że zasta­na­wiam się nad egzy­sten­cją i sen­sem życia. Jed­ną z takich rze­czy są kanap­ki z dże­mem, naj­le­piej z wła­sne­go chleb­ka. Dobór kon­fi­tu­ry albo dże­mu jest kwe­stią oso­bi­stą, acz­kol­wiek ja oso­bi­ście uwiel­biam tru­skaw­ko­wy. Gorz­ko-kwa­śny chleb świet­nie mie­sza się ze słod­kim kon­tra­stem tru­skaw­ki, two­rząc spój­ną i absur­dal­nie pysz­ną kom­bi­na­cję róż­nych świa­tów na pod­nie­bie­niu. Nie muszę też chy­ba doda­wać, że do wszyst­kie­go nale­ży zro­bić her­ba­tę, z prą­dem lub bez. Jak kto woli. Ja nie sło­dzę her­ba­ty, ponie­waż moje życie jest wystar­cza­ją­co słod­kie, a cytry­ny nie doda­je, ponie­waż psu­je ona wspa­nia­łą już kompozycję. 

Myśli któ­re ogar­nia­ją mnie pod­czas kon­sump­cji tej ambro­zji, to czy zdą­żę do robo­ty, albo czy nikt zno­wu nie zakor­ku­je 3. prze­cznic. Jechać metrem czy tyrać z buta? Nie istot­ne — i tak się spóź­nię, w sumie mógł­bym sie­dzieć i pra­co­wać w domu, bo w koń­cu mamy 2001 wiek. Ale oczy­wi­ście nie… 

Ciąg myśli prze­ry­wa mi tele­fon. O kur­wa, ktoś do mnie dzwo­ni, naj­go­rzej. Dwa­dzie­ścia pięć lat życia, naj­wyż­sze wyni­ki w szko­le poli­cyj­nej, nie­uda­na karie­ra stand-upe­ra, jeden wygra­ny kon­kurs lite­rac­ki i 3 lata pra­cy jako dostaw­ca piz­zy. Całe doświad­cze­nie w rela­cjach mię­dzy­ludz­kich idzie się chę­do­żyć, gdy ktoś do mnie dzwo­ni. No bo prze­cież nie roz­ma­wiasz z czło­wie­kiem, tyl­ko z kawał­kiem szkła, alu­mi­nium i pla­sti­ku, któ­re skle­iły bied­ne dzie­ci z Chin. 

 

Nie­sa­mo­wi­te, dzwo­ni do mnie Komi­sarz Alex. Kamień z ser­ca spadł, przy­naj­mniej ktoś zna­jo­my, pra­wie jak­bym z mamą rozmawiał.