Przejdź do treści

Kim jest Anne i gdzie podziały się Zielone Wzgórza? O nowym przekładzie powieści L.M Montgomery

Autor: Nata­lia Nowak

„Zabi­łam Anię, zbu­rzy­łam Zie­lo­ne Wzgó­rze i pozba­wi­łam je poko­iku na facjat­ce. Pro­szę jed­nak o łagod­ny wymiar kary, zwa­żyw­szy na to, że ktoś kie­dyś musiał się pod­jąć tego nie­wdzięcz­ne­go zada­nia” — pisze Anna Bań­kow­ska we wstę­pie nowe­go tłu­ma­cze­nia powie­ści Lucy Maud Mont­go­me­ry pod tytu­łem „Anne z Zie­lo­nych Szczytów”.

Gdy poja­wi­ła się infor­ma­cja o nowym prze­kła­dzie pozba­wio­nym Ani, Zie­lo­nych Wzgórz, Mary­lii, Mate­usza oraz resz­ty spo­lsz­czo­nych imion, w Inter­ne­cie wybu­chła wrza­wa. Poja­wi­ły się zło­śli­we komen­ta­rze i pyta­nia. Po co? Dla­cze­go „Anne”, a nie „Ania”? Skąd te „szczy­ty”? Szcze­gól­nie obu­rzo­ne były oso­by star­sze, któ­re do „Ani z Zie­lo­ne­go Wzgó­rza” mają duży sen­ty­ment. Sama tłu­macz­ka przy­zna­ła – „[…] jestem świa­do­ma ’zdra­dy’ popeł­nia­nej wobec poko­le­nia ich matek i babć, do któ­rych zresz­tą zali­czam też sie­bie.” W dużym skró­cie, awan­tu­ra nie mia­ła koń­ca. Czy jed­nak jest się o co zło­ścić? Nie do końca. 

Co trze­ba pod­kre­ślić, o czym trze­ba mówić, a o czym chy­ba wszy­scy awan­tur­ni­cy nie wie­dzą jest fakt, że tłu­ma­cze­nie Anny Bań­kow­skiej jest naj­bliż­sze ory­gi­na­ło­wi. Pierw­sze pol­skie tłu­ma­cze­nie powie­ści uka­za­ło się w 1911 roku nakła­dem Wydaw­nic­twa M. Arct i doko­na­ła go Roza­lia Bern­ste­ino­wa, któ­ra to wła­śnie nada­ła książ­ce tytuł „Ania z Zie­lo­ne­go Wzgó­rza”. Jed­nak nale­ży wie­dzieć, że Pani Bern­ste­ino­wa posił­ko­wa­ła się szwedz­kim wyda­niem książ­ki, a nie kana­dyj­skim ory­gi­na­łem. Przez to wie­le ele­men­tów zosta­ło bar­dzo prze­krę­co­nych, prze­tłum­czo­nych ina­czej, niż chcia­ła tego Mont­go­me­ry. Do tego docho­dzi jesz­cze spo­lsz­cza­nie imion – i tak, zamiast Maril­li mamy Mary­lę, zamiast Mat­thew mamy Mate­usza. Oczy­wi­ście, jest to bar­dziej swoj­skie, przy­ja­zne Pola­kom. Nie zmie­nia to jed­nak fak­tu, że nie jest to zgod­ne z ory­gi­na­łem i nikt nie powi­nien uda­wać, że jest ina­czej. Sama Lucy Maud Mont­go­me­ry ubo­le­wa­ła w swo­ich wier­szach i dzien­ni­kach, że „gabels” jest źle tłu­ma­czo­ne, i zada­niem Anny Bień­kow­skiej było odda­nie praw­dzi­we­go cha­rak­te­ru opo­wie­ści w nowym tłu­ma­cze­niu. Czy więc zarzu­ty wobec tłu­ma­cze­nia Bań­kow­skiej mają sens? No nie, nie mają. 

 

Pani Anna Bań­kow­ska nie nisz­czy książ­ki z dzie­ciń­stwa, ona ją napra­wia. „Anne z Zie­lo­nych Szczy­tów” nie dość, że jest naj­bliż­sza ory­gi­na­ło­wi, to jesz­cze napi­sa­na jest bar­dzo lek­ko, czy­ta się ją bar­dzo przy­jem­nie, gdyż zosta­ła pozba­wio­na prze­po­ety­zo­wa­ne­go sty­lu, któ­re­go nada­ła jej Bern­ste­ino­wa. Tłu­ma­cze­nie ksią­żek to zawsze bar­dzo trud­na i wyma­ga­ją­ca spra­wa, szcze­gól­nie w momen­cie, gdy cho­dzi o książ­ki dla dzie­ci i mło­dzie­ży. Czy jed­nak naj­waż­niej­szy nie jest sza­cu­nek do ory­gi­na­łu?  Awan­tu­ry, zło­śli­we komen­ta­rze są w tym wypad­ku kom­plet­nie bez­sen­sow­ne. Zwłasz­cza, że jeśli komuś bar­dziej pasu­je Ania, Wzgó­rze i Mate­usz, to prze­cież nikt im tego prze­kła­du nie zabie­rze, a tym któ­rzy chcą poznać powieść Mont­go­me­ry lepiej bar­dzo pole­cam „Anne z Zie­lo­nych Szczy­tów” – jest jak powrót do dzie­ciń­stwa, cie­pły i rado­sny, za co wszy­scy powin­ni­śmy Pani Bań­kow­skiej podziękować!