Połączył nas Mars
Autor: A. Kowalczyk
W mieście Chicago pewien mężczyzna wymyślił plan “Integracyjnych Mars”. Gdy znalazł sponsora, zebrał troje zwykłych ludzi i umieścił ich w jednej rakiecie, którą nazwał Ausland.
*****
— Mariola! Gdzie są moje skarpetki? — zawołał Jan, przeglądając zawartość walizki.
Wziął udział w projekcie tylko dlatego, że zaoferowano jego rodzinie sto tysięcy złotych. Po podpisaniu umowy oczywiście żałował, jednak nie było już odwrotu, skończył więc na pakowaniu walizek.
— W dolnej szufladzie zobacz! — odrzekła żona i zaczęła karmić syna, który bardzo marudził.
Jan, znalazłszy skarpety, spakował je i poszedł pożegnać się z synem i żoną.
Stanął w progu kuchni i spojrzał ostatni raz na syna. Jak na trzylatka był bardzo mądry. Pocałował go w czoło i przytulił żonę. Później wsiadł w pociąg, a następnie w samolot. Przez całą podróż myślał o swojej rodzinie, więc nawet nie wiedział, gdzie minęło mu tyle godzin lotu. Wysiadł z samolotu wraz z osobistym tłumaczem, który pomagał mu się porozumiewać, i wsiadł z nim do taksówki. Podczas drogi zasnął, a gdy się obudził, Michał oznajmił, że są już na miejscu. Weszli do wielkiego budynku, a następnie do sali numer trzynaście.
W środku siedziało już dwoje ludzi. Jeden był gruby w hawajskiej koszuli, a drugi w sandałach i poplamionym podkoszulku. Wyglądali tak samo odrażająco jak Jan, który był w przetartych spodniach i koszuli, która kiedyś była biała.
Po dziesięciu minutach drzwi się zamknęły, a Michał zaczął mówić:
— Hello, Michael! — zwrócił się do grubego. — Dobrý den, Antonín! — pokiwał do sandałowego. — Witaj, Janie, w Chicago!
— To my nie jesteśmy w Barcelonie?
Jan zdziwił się tym faktem, a także tym, że Michał mówił w innym języku. To znaczy, był jego tłumaczem, ale okazało się, że mówi nie tylko w dwóch językach. W następnej kolejności zaczął opowiadać, na czym polegał ten projekt, jednak tylko po angielsku. Później po czesku, a na końcu w zrozumiałym dla Jana języku.
— A więc tak, najpierw spędzicie w statku razem kilka dni, w tym czasie będziemy was cały czas obserwować — rozpoczął, znacząco gestykulując. — Już na Marsie, po założeniu skafandrów, rozbijecie namiot i spędzicie tam tydzień. Później wrócicie i zdacie nam relacje. Wszystko zrozumiałeś? — zapytał na koniec.
Jan otworzył usta i w końcu wydusił.
— Nikt mi nie mówił, że pozostali będą z innych krajów! Mogłem się nauczyć podstaw ich gadki!
— Powodzenia. — Michał szybko wyszedł z pokoju i pokazał, gdzie Jan ma się udać.
Mężczyzna poszedł do wyznaczonego pokoju, tam rozpoczął przygotowania do odlotu.
*****
Jan siedział już w specjalnym kostiumie na pierwszym siedzeniu statku. Po prawej stronie siedział ten gruby, a po lewej ten w sandałach, tyle że bez sandałów.
— Jestem Jan Wójcik, a ty? — zagadnął tego po prawej.
Gruby nie za bardzo go zrozumiał i powiedział tylko “what?”. Jan powoli i wyraźnie powiedział: “JA JE STEM JAN WÓJ CIK”. Gruby rozumiejąc, że się przedstawił, odrzekł:
— I’m Michael Smith. Nice to meet you.
— Jestem Jan, a nie Majkel. — Wskazał ręką na siebie, mówiąc “JAN”, a później na grubego, który odrzekł “MICHAEL”.
— Za długie, będę cię nazywał Micha. A ty, jak się nazywasz? — zwrócił się do sandała.
— Jmenuji se Antonín Czerna — odrzekł dumny z siebie Czech.
— Więc ty będziesz Anton — wytłumaczył Polak.
Janowi niedługo po starcie zaburczało w brzuchu, więc zapytał towarzyszy, czy widzieli jakieś jedzenie.
— Chłopaki, macie jedzenie? — zapytał, klepiąc się po brzuchu.
— Food? Here. — Amerykanin podał mu torebkę z suszonymi owocami.
Po kilku paczkach Jan uśmiechnął się do Amerykanina, był bardzo zadowolony z drogi komunikacji, jaką obrali.
— Dobre to food. — Zaśmiał się i po raz drugi tego dnia zasnął.
****
Obudziły go przeraźliwe krzyki kolegów. Otworzył oczy i zobaczył, że mężczyźni wstali z fotelów. Uszy zabolały go także od piszczącego dźwięku.
— Micha! Anton! Co się dzieje? — zapytał, na co oni zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej.
Jan nakazał im ręką usiąść i zapiąć pasy. Jak już trochę się uspokoili, okropny dźwięk ustał. Polak zrozumiał, że zaczęło piszczeć, ponieważ towarzysze wstali z miejsc. Kolejne godziny próbowali nauczyć się komunikować i nadali własne nazwy niektórym rzeczom i czynnościom: pójście do łazienki nazwali “seekner”, bycie głodnym “hung”, a jeżeli komuś chciało spać, mówił “wool”.
Minęło kilka godzin, w ciągu których nazwali większość czynności w swoim języku, który Jan nazwał “aczelski”.
****
— Hura! — wykrzyknęli uradowani koledzy.
Jan zerwał się na równe nogi, chcąc zobaczyć to, z czego tak ucieszyli się mężczyźni.
— Ino — powiedział Antonin.
Polak odruchowo spojrzał w okno, bo w ich języku ino znaczyło okno. Za szybą ujrzał czerwoną ziemię. Wybiło go w podłogę.
— Skinako? — zapytał, czy wychodzą.
Koledzy skinęli głową. Szybko włożyli skafandry i już stawiali pierwsze kroki na powierzchni tej obcej dla nich planety. Spacerując raz po raz, ogarnęła ich ogromna radość. Jan przytulił Michaela, potem Antonina, a na koniec wszyscy trzej biegali w kółko, płacząc ze szczęścia.
***
Mężczyźni zaczęli od rozstawienia sporego namiotu. Trochę się trudzili, ale w końcu godzinę później siedzieli już w środku. Jan rozmyślał, że przed wyjazdem nigdy nie pomyślałby, że obcokrajowiec może być przyjazny. Przed wylotem, szczerze mówiąc, był rasistą, ale teraz ma za przyjaciół dwóch facetów z innych krajów, którzy może wierzą w Allaha, a jego to nie obchodzi.
Teraz może powiedzieć, że rasizm, to tylko wymysł kogoś, kto chciał wszystkich skłócić i doprowadzić do wojny. Jan obiecał sobie, że już zawsze będzie tolerancyjny.