Przejdź do treści

Tu będzie ci lepiej

Autor: Alek­san­dra Kowalczyk

6 grud­nia

jest strasz­nie ciem­no, nic nie widzę. czy to jest ten koniec, o któ­rym tyle sły­sza­łem? nie­moż­li­we. prze­cież mówi­li mi, że mam jesz­cze tro­chę cza­su. mówi­li, że nicość przy­cho­dzi naj­pierw po starszych. 

sły­szę stłu­mio­ne gło­sy i pierw­sze pro­mie­nie wkra­da­ją­ce się do środ­ka. ktoś krzy­czy ‘nie­spo­dzian­ka’, ktoś inny się śmie­je. boję się. ‘tu będzie ci lepiej’ mówi, zda­je się, że do mnie. chy­ba się cie­szę, bo prze­cież jesz­cze tak niedawno…

25 paź­dzier­ni­ka

na chod­ni­ku coś leży. wyglą­da sma­ko­wi­cie, wącham, zapach nie odpy­cha, to dobry znak. po tylu dniach na uli­cy jedy­ne cze­go się nauczy­łem, to żeby nie oce­niać jedze­nio­po­dob­nych rze­czy po wyglą­dzie, ale po zapa­chu, naj­waż­niej­szy jest zapach. jeże­li coś roz­sie­wa kwa­śny fetor to lepiej się za to nie brać. chy­ba że nie mia­ło się nic w żołąd­ku od trzech dni, wte­dy moż­na zaryzykować.

bio­rę kęs, to coś sma­ku­je jak sta­ra skar­pe­ta, ale nie moż­na wybrzy­dzać. błą­dzę dalej po chod­ni­ku, tro­chę po uli­cy, gdy na ubo­czu jest za mało miej­sca. wszy­scy ludzie dziw­nie się na mnie patrzą, jak­by z lito­ścią. nie wiem nawet, czy jest cze­go żało­wać, bo znam gor­sze przy­pad­ki. mat­ka kudła­te­go na moich oczach wypę­dzi­ła go, bo mia­ła już za dużo zmar­twień na gło­wie, a co dopie­ro myśleć o zapew­nie­niu bytu ich dwóch. 

12 listo­pa­da

przy­szły pierw­sze mro­zy, cho­wam się za wszyst­kim, co mogło­by choć tro­chę dać schro­nie­nie przed mroź­nym wia­trem. boli mnie noga, ktoś chy­ba ostat­nio mnie zdep­tał, ale kie­dy to było, to nie mam poję­cia. dni zle­wa­ją mi się w jedno. 

20 listo­pa­da

sie­dzę w poru­sza­ją­cym się samo­cho­dzie. jakiś męż­czy­zna zaczął mnie gonić, a gdy w koń­cu zła­pał (bo nie mia­łem za wie­le sił do bie­gu), wsa­dził do auta i chce mnie gdzieś zawieźć. 

*

sta­nę­li­śmy, facet wyszedł i po chwi­li usły­sza­łem roz­mo­wy. drzwi ostroż­nie otwo­rzy­ła mło­da kobie­ta, nie­uf­nie pod­sze­dłem do niej. wzię­ła mnie i zanio­sła do nie­wiel­kie­go budyn­ku. ‘tu będzie ci lepiej’ usły­sza­łem nie pierw­szy i nie ostat­ni raz w moim życiu. zorien­to­wa­łem się, że w tym miej­scu było wię­cej takich jak ja i po kil­ku roz­mo­wach byłem pełen nadziei, ale też strachu. 

*

o dzi­wo, dawa­li mi jedze­nie, nie bili i ogól­nie byli mili. zupeł­na odwrot­ność ludzi, jakich dotych­czas zna­łem. inni mówi­li, że szyb­ko się stąd wynio­sę, bo jestem mło­dy. w zasa­dzie to mie­li rację, ale było mi ich strasz­nie szko­da, nie­któ­rzy stam­tąd mie­li na oko ze sto lat i nigdy nie zazna­ją szczę­ścia. ale to już chy­ba taki los.

6 grud­nia, wracając…

od rana wszy­scy sta­wa­li na uszach, bo plot­ka mówi­ła, że przy­je­dzie Pan i wybie­rze jed­ne­go z nas, z któ­rym wró­ci do domu. szczę­śli­wiec ten miał zapew­nio­ne dostat­ki do koń­ca życia! leża­łem wygod­nie, gdy sta­nął on przede mną i zabrał. zno­wu byłem w zim­nym samo­cho­dzie, a naj­bar­dziej wystra­szy­łem się, gdy wło­żył mnie do jakiejś ciem­nej klatki. 

*

nie­spo­dzian­ka’? nie rozu­mia­łem, ale ludzie pochy­la­ją­cy się nade mną wyda­wa­li się bar­dzo uśmiech­nię­ci, więc ja też byłem. trak­to­wa­li mnie dobrze, do cza­su, gdy nie zaczą­łem spra­wiać problemów.

20 grud­nia

‘dla­cze­go nie poje­dzie­my na świę­ta do bab­ci?’; ‘nie może­my, bab­cia ma uczu­le­nie na sierść, kochanie’

‘nie może­my zosta­wić pyszcz­ka same­go, nie oduczył się jesz­cze nawet zała­twia­nia się w domu’

‘jest strasz­nie uciąż­li­wy, gdy­by nie był taki uro­czy, nawet nie wziął­bym go pod uwagę’

‘a co z syl­we­strem? zamknie­my go w piwnicy?’

‘same z nim kło­po­ty’ ‘to ty go chcia­łeś, nie ja!’

a ja tyl­ko sobie leża­łem i słuchałem.

11 stycz­nia

Pan zabrał mnie na spa­cer, była to inna dro­ga niż cho­dzi­my zazwy­czaj, ale podo­ba­ło mi się, bo wyciecz­ka była dzię­ki temu dłuż­sza. w któ­rymś momen­cie zdjął mi obro­żę i mówił bar­dzo nie­po­dob­ne do nie­go rze­czy ‘ucie­kaj, no idź już’. zasta­na­wia­łem się, jak to moż­li­we czy moja amel­ka nie będzie za mną tęsk­nić? padał śnieg, było strasz­nie zim­no, Pan pona­glił mnie swo­ją nogą, więc posze­dłem. odda­li­łem się nie­da­le­ko i widzia­łem, jak pod­jeż­dża samo­chód z Panią w środ­ku i już ich nie było. 

poczu­łem się jak przed­miot, ale czy nie tym wła­śnie dla nich byłem? nie­uda­nym pre­zen­tem? bez­na­dziej­ną nie­spo­dzian­ką? jesz­cze chwi­lę pozwo­li­łem sobie na żal i smu­tek, a potem znów uda­łem się w poszu­ki­wa­niu jedze­nio­po­do­bych rze­czy o przy­zwo­itym zapa­chu. ‘tu będzie mi lepiej’ pocie­sza­łem same­go sie­bie. z dala od ego­istycz­nych ludzi.

zosta­wia­jąc śla­dy łap na puszy­stym śnie­gu, moje nadzie­je, że nie są oni tacy źli, mala­ły z minu­ty na minutę.

z pamięt­ni­ka pyszcz­ka

 mło­de­go samot­ne­go kundelka